Kilkunastu żołnierzy Korei Płd. zostało rannych; stan trzech z nich jest poważny. W płomieniach stanęło kilkadziesiąt budynków.
Według świadków mieszkańcy wyspy zostali ewakuowani. Wymiana ognia, która trwała około godziny, jest jednym z najpoważniejszych incydentów pomiędzy obiema Koreami w ostatnich latach - pisze Reuters.
Wyspa Yeonpyeong znajduje się około 3 km na południe od granicy morskiej i 120 km na zachód od Seulu.
Świadkowie, na których powołuje się południowokoreańska telewizja YTN, relacjonują, że w wyniku ostrzału wybuchły pożary, które objęły od 60 do 70 budynków. Na pokazywanych przez nią zdjęciach widać słupy dymu unoszące się nad wyspą. Większość pocisków - według różnych relacji mogło być ich od kilkudziesięciu aż do 200 - uderzyła w bazę południowokoreańskiej armii.
Według świadków pożary na zamieszkanej przez około 1200 ludzi wyspie wymknęły się spod kontroli. "Płoną domy i wzgórza. Mieszkańcy są ewakuowani. Niewiele widać z powodu dymu. Ludzie są śmiertelnie przerażeni" - mówi jeden ze świadków.
Do ataku doszło w czasie, gdy specjalny wysłannik USA ds. Korei Płn. Stephen Bosworth podróżuje po krajach regionu po ujawnieniu przez Phenian prac nad wzbogacaniem uranu. Korea Płn. sygnalizowała też ostatnio, że chce wznowić zawieszone dwa lata temu negocjacje sześciostronne w sprawie jej programu atomowego.
"To niewiarygodne - uważa profesor Zhu Feng z Uniwersytetu Pekińskiego. - Dzisiejsze informacje dowodzą, że Korea Płn., niesprowokowana, ostrzelała południowokoreańską wyspę. To lekkomyślna prowokacja. Chcą zrobić dużo hałasu i przeforsować, by negocjacje ułożyły się po ich myśli. To stara sztuczka".
Na razie nie ma reakcji ze strony USA, ale Chiny i Rosja wyraziły zaniepokojenie sytuacją. Moskwa ostrzegła przed eskalacją konfliktu na Półwyspie Koreańskim, a Pekin wezwał obie strony, by przyczyniły się do pokoju i stabilności w regionie.