Opozycyjna polityk uznała, że świadczy to o tym, iż jej sprawa "się sypie". Współpracownicy byłej szefowej rządu przypuszczają, że odraczając proces do 27 września władze Ukrainy chcą zyskać na czasie w związku z toczonymi obecnie negocjacjami nad umową stowarzyszeniową z Unią Europejską.

Reklama

Prowadzący rozprawę sędzia Rodion Kiriejew ogłosił w poniedziałek tak długą przerwę w procesie, by Tymoszenko mogła zapoznać się z aktami swojej sprawy. Ani była premier, ani jej obrona, nie byli na to przygotowani: wcześniej, dając Tymoszenko czas na zapoznanie się z aktami, sędzia Kiriejew wydzielał maksymalnie trzy dni.

"Świadczy to, że sprawa się rozsypała. Mamy do czynienia z całkowitym upadkiem ich (władz - PAP) koncepcji represji politycznych" - powiedziała była premier po decyzji sądu.

Najbliższy współpracownik Tymoszenko, były wicepremier Ołeksandr Turczynow ocenił natomiast, że przerwa w procesie jego szefowej to próba zyskania na czasie przed ważnymi dla Ukrainy wydarzeniami, takimi jak m.in. szczyt Partnerstwa Wschodniego w Warszawie, 29-30 września.

Podobną opinię wyraził doradca Tymoszenko, Serhij Sobolew. "W trakcie kilku miesięcy procesu jest to pierwsza porażka władz, które przestraszyły się nacisków wewnętrznych i zewnętrznych w przededniu ważnych (dla Ukrainy - PAP) szczytów międzynarodowych" - powiedział.

Julia Tymoszenko, sądzona za nadużycia przy podpisywaniu kontraktów gazowych z Rosją, od 5 sierpnia przebywa w areszcie śledczym. Jej zatrzymanie spotkało się z krytyką Zachodu, a niektóre kraje - jak Francja - ostrzegły, że bez sprawiedliwego procesu Tymoszenko szybkie zakończenie rozmów o umowie stowarzyszeniowej Ukraina-UE nie będzie możliwe.

Polska, która sprawuje obecnie półroczną prezydencję w UE uważa tymczasem, że negocjacje należy kontynuować.