Były szef rządu zarzucił sianie "nienawiści i zniszczenia" tym, którzy go wygwizdali, gdy jechał do pałacu prezydenckiego, by złożyć rezygnację. W pierwszym obszernym wywiadzie prasowym, opublikowanym po złożeniu dymisji 12 listopada, lider centroprawicy i magnat telewizyjny przypomniał, że jego rząd ustąpił mimo, że nie otrzymał wotum nieufności. "Ale to nie wystarczyło tym, którzy przez lata uprawiali politykę, demonizując przeciwnika" - zauważył. "My mamy inny styl. Jako prawdziwi liberałowie wolimy budować, niż niszczyć" - dodał Berlusconi.
"Europa nie prosiła o moją dymisję. Kryzys, jaki przeżywamy, jest najcięższy od 1929 r. Jedyną drogą, by oddalić ten scenariusz koszmaru, było połączenie większości i opozycji. Z powodu kryzysu nie ma dzisiaj ani jednego szefa rządu w Europie, który cieszy się poparciem większości" - podkreślił. Zapytany przez największą włoską gazetę o to, jakie popełnił błędy, odpowiedział: "pewne błędy, chociaż popełnione w dobrej wierze, odkrywa się dopiero z czasem". Były premier, uwikłany w skandale obyczajowe, na pytanie o błędy w życiu prywatnym, stwierdził zaś: "To wszystko to kłamstwa, w które uwierzyły zagraniczne gazety. Tam wydaje się, że my w ciągu trzech i pół roku nie zrobiliśmy nic. Tak nie jest, począwszy od polityki zagranicznej".
"Zniszczono mój wizerunek rzeczami, które absolutnie nie są prawdziwe" - oznajmił Silvio Berlusconi. "Nie zrobiłem nic złego" - zapewnił. O szantażyście, oskarżonym obecnie o organizowanie kręgu prostytutek w jego otoczeniu, Berlusconi powiedział: "Zjedliśmy razem 17 kolacji. Przychodził z pięknymi dziewczynami, ale ja nie wiedziałem, że są opłacane; myślałem, że jest playboyem". Poproszony o wytłumaczenie się z ujawnionej latem przez media wypowiedzi, że Włochy to "g kraj", były premier zapytał dziennikarza: "A pan przez telefon nigdy nie posługuje się slangiem?". Zapewnił następnie, że "głęboko kocha Włochy".
Były premier powtórzył, że powołanie rządu bez uprzednich wyborów jest "zawieszeniem suwerenności". "To wydaje mi się oczywiste. Zawieszenie nie oznacza położenia kresu; to kryzys przejściowy, który wymaga wzięcia na siebie generalnej odpowiedzialności w interesie Włoch" - powiedział. Jednocześnie, odnosząc się do notowań na giełdach po swojej rezygnacji, lider centroprawicy zauważył: "Jednak w tych dniach wszyscy mogli stwierdzić, że spread pozostał wysoki także po mojej dymisji; to ewidentne, że nasz rząd nie ponosił żadnej winy".
"To jest kryzys euro, za którym nie stoi żaden gwarant najwyższej instancji, jak banki centralne innych silnych walut, jak dolar czy funt szterling; tak jak nie istnieje jednolita polityka ekonomiczna dla strefy euro" - oświadczył Berlusconi, przypominając tę wcześniej wyrażoną opinię ostro skrytykowaną pod koniec października przez obecnego premiera Włoch Mario Montiego. Przywódca Ludu Wolności wyraził opinię, że Monti powinien stać na czele rządu do 2013 r., czyli do końca tej kadencji parlamentu. Jeśli jednak - ostrzegł Berlusconi - podejmie decyzje sprzeczne z linią ugrupowań, które go popierają, nie będzie mógł dalej pracować.
Oceniając skład Rady Ministrów, przyznał, że "złożona jest z ekspertów o wysokich kompetencjach". Zastrzegł przy tym, że "nie oznacza to jednak, iż będą oni mieli carte blanche na wszystko". "Będziemy skrupulatnie przyglądać się wszystkim rozporządzeniom, które trafią do parlamentu" - zapowiedział. Były premier wyznał, że kiedy zobaczył swego następcę w kancelarii premiera, odczuł ulgę, iż to nie on będzie już o wszystko oskarżany. Zapytany o to, czy na pewno nie będzie kandydował w 2013 r. na premiera, odparł: "Potwierdzam, że nasz kandydat zostanie wybrany w prawyborach spośród naszych członków". Wyraził przypuszczenie, że wygra je obecny sekretarz generalny Ludu Wolności Angelino Alfano, który - jak ocenił - "ma wszelkie kwalifikacje, by być znakomitym prezesem Rady Ministrów".
"Poprosiliśmy Montiego i wszystkich jego ministrów, by publicznie zobowiązali się, że nie będą kandydować w następnych wyborach" - powiedział na koniec Silvio Berlusconi, dodając, że otrzymał takie zapewnienie.