Według francuskiego MSW do południa głosowało 19,24 procent uprawnionych - to nieco mniej niż o tej samej porze w poprzednich wyborach parlamentarnych i o wiele mniej niż 23 kwietnia, w pierwszej turze wyborów prezydenta. Do południa głosowało wtedy 28,54 wyborców.

Reklama

Dziennikarka radia publicznego mówi PAP, że nie może wybaczyć Jean-Lucowi Melenchonowi rozbicia lewicy. Dotąd – tłumaczyła – "głosowałam na wspólną listę PC (partia komunistyczna) i Front de Gauche (Front Lewicy). A on wprowadził rozłam. Tak jestem wściekła, że zagłosowałam na Partię Piratów (marginalne stronnictwo występujące pod hasłem "piratować, hakować, dzielić się"). Tak zrobiłam w I turze, a za tydzień? Nie wiem, ale chyba wrzucę białą kartkę - powiedziała.

Gerard Blanc działacz związku zawodowego CFTC (Francuska Konfederacja Pracowników Chrześcijańskich) przy SNCF (kolejach państwowych), przyznaje, że w tym roku był "zagubiony, jak nigdy dotąd". Pierwszym powodem jest "prezentacja kandydatów", którą otrzymał w pękatej kopercie. Jak mówił zauważył, że tylko PS, ekolodzy i komuniści występują pod szyldami swych partii. Czy oni się boją własnych szyldów? – pyta retorycznie Gerard i tłumaczy, że "w wyborach do parlamentu głosuje się przecież przede wszystkim na przedstawicieli ugrupowań, a dopiero potem na nazwiska".

Reklama

Najpierw zauważyłem, że aż trzech kandydatów przedstawia się jako "większość prezydencka", wśród nich "stary, socjalistyczny kacyk, niegdyś minister SW Daniel Vaillant" – opowiada związkowiec o swym "przedwyborczym torze przeszkód".

Ten "straszny bigos" powiększa jeszcze fakt, że choć jest mieszkańcem XIX dzielnicy Paryża, jego rejon wyborczy to głównie dzielnica XVIII, "z doklejonym kawałeczkiem dziewiętnastki". Geografia elektoralna to też kawał polityki – komentuje związkowiec.

Reklama

Z dużą trudnością udało mi się ustalić, że Babette de Rozieres, występująca pod etykietką "większość dla Francji", jest przedstawicielką unii prawicy i centrum. Dopiero w internecie znalazłem, że należy do partii Republikanie, więc na nią zagłosowałem – uśmiecha się Gerard Blanc.

Isabelle Chopin jest właścicielką ekologicznego gospodarstwa w Normandii i działaczką związku rolniczego Confédération Paysanne (Konfederacja Chłopska). Jej mąż Patrick postanowił nie głosować w tych wyborach, a ona wciąż się waha: "Nie ufam Jean-Lucowi Melenchonowi. Choć podobają mi się jego idee i dynamika, uważam, że ma nadmierny przyrost ego. Może zagłosuję na bardziej klasyczną lewicę, choć wciąż nie wiem, czy wybierać mam znaną twarz, czy też stawiać na kogoś nowego".

"Rzeczywistość jest mętna" – rozwija swą myśl pani Chopin – "system jest zgniły, ale to my daliśmy mu zgnić". Jesteśmy niewinni, ale odpowiedzialni za to – stwierdza i zastanawia się czy codzienna praca nie jest ważniejsza od głosowania na deputowanych. W akcji związkowej łatwiej mówić, co się robi i robić, co się mówi – kończy Isabelle Chopin.

Inny dziennikarz, rozmówca PAP, nie ma wątpliwości: Głosowałem na Macrona od I tury wyborów prezydenckich. Żeby być spójnym, dziś oddałem głos na LREM (La Republique en Marche, partia prezydencka). No i przede wszystkim, żeby dać mu możliwość skutecznego sprawowania władzy.