Gazeta zaznaczyła, że po wprowadzeniu w styczniu przez Chiny zakazu importu plastiku przeznaczonego na recykling Polska stała się szóstym największym odbiorcą brytyjskich śmieci na świecie i drugim w Unii Europejskiej, tuż za Holandią, przyjmując prawie 12 tys. ton plastiku. Jak oceniono, to efekt systemu, który jest przeżarty korupcją i w ewidentny sposób nieodpowiedni dla przetwarzania odpadów.
Polskę tak przytłoczyło to nowe zapotrzebowanie, że premier Mateusz Morawiecki zagroził nawet całkowitym zakazem importowania odpadów, w tym plastiku z Wielkiej Brytanii, dopóki system nie zostanie dostosowany do realizacji swoich celów - napisał dziennik. Szef brytyjskiego stowarzyszenia branży recyklingowej Simon Ellin ostrzegł, że W. Brytania musi przestać spychać ten problem na innych. Zaznaczył, że brytyjskie zakłady przetwórcze nie są w stanie zwiększyć ilości przyjmowanych odpadów ani konkurować z cenami tych usług oferowanymi w Chinach lub Polsce.
"Telegraph" omówił proceder na przykładzie niedawnego pożaru na składowisku odpadów w Zgierzu, nad którym - jak podkreślono - dwa miesiące po jego ugaszeniu wciąż unosi się smród spalonego plastiku i trujących, w tym rakotwórczych, gazów. Wiceburmistrz Zgierza Bohdan Bączak powiedział w rozmowie z gazetą, że wielokrotnie ostrzegał przed podejrzaną aktywnością wokół zgierskiego składowiska, w tym przed przyjazdem nieoznakowanych ciężarówek, ale jego obawy nigdy nie zostały potraktowane poważnie.
Jak zaznaczył brytyjski dziennik, zgodnie z wygodnym dziwactwem w polskim prawie odpowiedzialność za uprzątanie skutków pożarów takich jak w Zgierzu spoczywa na władzach lokalnych, a nie na firmach importujących i przetwarzających odpady. Karol Wójcik z polskiego Związku Pracodawców Gospodarki Odpadami tłumaczył "Telegraphowi", że problemem jest brak zapisanej w prawie minimalnej stawki za recykling plastiku, co oznacza, że lokalne władze często są gotowe sprzedać odpady firmie oferującej najniższą cenę, nie interesując się dalszą realizacją zawartej w tej sprawie umowy.
Wójcik zaznaczył, że wybór jest pomiędzy pozbyciem się odpadów w odpowiednich zakładach przetwórczych, co jest droższe, a ich nielegalnym spaleniem, które kosztuje tyle, co pudełko zapałek. Gdyby istniała stawka minimalna, nie byłoby zachęt do tego, aby przyznawać kontrakty najtańszym firmom - dodał.
"Telegraph" ocenił, że w efekcie legalne firmy zajmujące się recyklingiem są nieustannie podcinane przez tzw. mafię śmieciową, otrzymującą pieniądze za recykling plastiku, który jest jedynie zrzucany na wysypisko lub spalany. Jednocześnie gazeta zaznaczyła, że zamieszanie w Polsce budzi poważne pytania o to, czy brytyjskie firmy wypełniają swoje moralne i prawne zobowiązania dotyczące przetwarzania plastikowych odpadów.
Poproszone o komentarz do sprawy brytyjskie ministerstwo środowiska podkreśliło, że pracuje nad ograniczeniem ilości odpadów wywożonych poza granice kraju. Resort przypomniał, że przedsiębiorcy są zobowiązani do przestrzegania wynikających z ustawy obowiązków dotyczące odpowiedniego przetwarzania odpadów, gdziekolwiek one trafią. Jeśli jakiekolwiek odpady nie zostały usunięte w odpowiedni sposób, powinny stać się przedmiotem śledztwa ze strony polskich władz - dodano.