Na przypływ szczerości pozwolił sobie tylko wiceprzewodniczący SPD Ralf Stegner, który w wywiadzie dla gospodarczego dziennika "Handelsblatt" oskarżył ugrupowanie Angeli Merkel o bezczynność. "CDU w Saksonii przez całe dekady zaprzeczała i trywializowała skrajnie prawicowy radykalizm", w efekcie "nie tylko nie stawiając mu czoła, ale sprawiając, że stał się akceptowalny".
Podobnych wypowiedzi może się pojawić ze strony SPD więcej, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nowa przewodnicząca partii Andrea Nahles chce zwrócić ugrupowanie ku socjalnym korzeniom, aby zapobiec jego anihilacji wyborczej, bo już w wielu sondażach socjaldemokratów przegania skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec. Krytyka twardniejącej postawy CDU względem imigracji doskonale wpisałaby się w tę tradycyjną, socjaldemokratyczną narrację. Zwłaszcza że stanowisko federalnego ministra spraw wewnętrznych piastuje Horst Seehofer, szef bawarskich konserwatystów, na którego przy okazji Chemnitz spadły gromy za to, że tak długo zwlekał z potępieniem przemocy w mieście.
Chwilowo jednak taka krytyka mogłaby zostać źle odebrana, bo SPD w Saksonii współrządzi z CDU, a więc bierze na siebie część odpowiedzialności za niepowodzenia w Chemnitz. A tych nie brakuje. Głównie związane są z działaniami policji, która przez dwa dni nie była w stanie opanować sytuacji, bo nie ściągnięto tam wystarczająco wielu funkcjonariuszy.
Reklama
Zachodzą też uzasadnione obawy, że sami policjanci sympatyzują ze skrajną prawicą. Wczoraj do mediów społecznościowych wyciekł zeskanowany nakaz aresztowania jednego z podejrzanych o współudział w niedzielnym zabójstwie 35-letniego obywatela Niemiec – wydarzenia, które uruchomiło zamieszki w Chemnitz. Dokument zawierał pełne imię i nazwisko 22-letniego Irakijczyka, a policja potwierdziła jego autentyczność. Niepokojący jest fakt, że nakaz upublicznił za pomocą Twittera Lutz Bachmann, założyciel skrajnie prawicowego ruchu Pegida (Patriotyczni Europejczycy Przeciw Islamizacji Zachodu).
Pegida, której matecznikiem jest Saksonia, organizuje marsze przeciw imigracji i rozmywaniu tożsamości kulturowej Zachodu. Podczas jednego z nich, w ubiegłą sobotę, dziennikarzom udało się wypatrzyć wśród uczestników funkcjonariusza policji w cywilu. Ten poinformował o tym fakcie swoich kolegów ochraniających imprezę, a ci zatrzymali dziennikarzy na 45 minut. Premier Saksonii Michael Kretschmer bronił działań policji, a Angela Merkel stwierdziła, że w Niemczech panuje swoboda demonstracji – ale też swoboda działań prasy.
Na wydarzeniach w Chemnitz polityczne punkty chce ugrać skrajnie prawicowa AfD (Alternative für Deutschland). Ugrupowanie początkowo z rezerwą odnosiło się do wydarzeń w Saksonii, aż jeden z parlamentarzystów – Markus Frohnmaier – napisał na Twitterze, że „kiedy państwo nie potrafi już bronić mieszkańców, ci wychodzą na ulicę, aby bronić się na własną rękę”. I chociaż komentarz wywołał za Odrą burzę, to szef partii Alexander Gauland postanowił nie spuszczać z tonu. „Kiedy dochodzi do takiego zabójstwa, ludzie mogą się wkurzyć” – stwierdził na łamach „Die Welt”.
Gauland doskonale rozumie, że im dłużej będzie trwał kocioł w Chemnitz, tym lepiej dla jego ugrupowania, które już teraz jest w Saksonii bardzo silne. Podczas ubiegłorocznych wyborów do Bundestagu to właśnie w tym landzie znajdowały się jedyne trzy okręgi w całych Niemczech, gdzie kandydaci AfD zdobyli najwięcej głosów. A ponieważ notowania partii rosną, można się spodziewać, że w przyszłorocznych wyborach do landtagu Alternatywa zdobędzie pierwsze miejsce na podium. Przy odrobinie politycznego szczęścia może nawet sformować koalicję bez udziału żadnej z „mainstreamowych” partii, a np. dogadać się z Die Linke, ugrupowaniem skrajnie lewicowym (obie partie łączy sporo chociażby w dziedzinie polityki zagranicznej – są antyunijne i prorosyjskie).