Antymigrancka Alternatywa dla Niemiec (AfD) staje się drugim po chadekach kanclerz Angeli Merkel najpopularniejszym ugrupowaniem w Niemczech. Najnowszy sondaż to już nie tylko sygnał ostrzegawczy dla rządzących, ale też oznaka poważnych przemian na niemieckiej scenie politycznej. Skrajna prawica zdeklasowała współrządzących z Merkel socjaldemokratów z SPD, przesuwając ich na trzecie miejsce. Jak wynika z badania niemieckiego instytutu INSA, to przewaga na razie symboliczna, bo AfD cieszy się poparciem większym od SPD o zaledwie 1 p.p. Zdeklasowani socjaldemokraci nadal mogą liczyć na 16 proc. poparcia.

Reklama

Według sondażu na chadecki blok CDU/CSU chce głosować 28,5 proc. Niemców. Chociaż w skali kraju chadecy cieszą się mocną pozycją, to ich bawarska odnoga CSU ma już powody do niepokoju. Na ponad miesiąc przed wyborami w tym największym niemieckim landzie Alternatywa dla Niemiec mocno umacnia się w sondażach kosztem chadecji. Rządząca dzisiaj samodzielnie w Bawarii CSU nie ma szans na utrzymanie większości w następnej kadencji.

Zaufanie do rządzącej koalicji mocno podkopują wypadki w Chemnitz, mieście we wschodnich Niemczech, gdzie organizowane są masowe demonstracje w reakcji na zabójstwo 35-letniego mężczyzny pięciokrotnie ugodzonego nożem. Rośnie presja na polityków, by odpowiedzieli na pytania, skąd wzięli się obcokrajowcy podejrzewani o zabójstwo i czy mieli prawo przebywać w Niemczech.

O morderstwo niemieckiego obywatela podejrzewani są trzej dwudziestolatkowie, którzy do Niemiec przyjechali na przestrzeni ostatnich trzech lat. Policja aresztowała już dwóch z nich, ich narodowość pozostaje jednak niepotwierdzona. Pierwszy zatrzymany miał być Syryjczykiem, któremu przyznano w Niemczech prawo do azylu. Służby mają jednak wątpliwości co do autentyczności dostarczonych przez niego dokumentów.

Drugi aresztowany został zidentyfikowany jako Irakijczyk, ale okazało się, że jego iracki dowód osobisty to fałszywka. Co więcej, dziennik "Die Welt" donosił, że mężczyzna miał zostać deportowany z Niemiec już dwa lata temu. Zgodnie z unijnym prawem podający się za Irakijczyka miał być najpierw odesłany do Bułgarii, która była jego pierwszym krajem pobytu w UE, a następnie wydalony ze Wspólnoty. Do tego jednak nie doszło. Gdy minął półroczny okres na deportację z Niemiec, Irakijczyk złożył wniosek o azyl w niemieckim urzędzie, chociaż wcześniej statusu uchodźcy odmówiły mu już władze bułgarskie. Urząd w Niemczech również odrzucił jego wniosek o azyl, ale mężczyzna, by uniknąć wydalenia, złożył apelację w sądzie, który nakazał ponowne rozpatrzenie jego sprawy. Niemiecki Urząd do spraw Migracji i Uchodźców zajmował się nią od sierpnia zeszłego roku.

Nie wiadomo, dlaczego Irakijczyk nie został odesłany do Bułgarii. Okazuje się zresztą, że sytuacji, w których niemieckie służby nie dokonały na czas deportacji, jest więcej. Jak ustalił „Die Welt”, w 2016 r. wystosowano do Bułgarii prawie 5 tys. wniosków o przyjęcie migrantów, którzy tam po raz pierwszy aplikowali o azyl. Ponad 2,6 tys. wniosków Sofia przyjęła, ale do Bułgarii udało się odesłać zaledwie 95 osób.

Reklama

Za trzecim podejrzewanym o morderstwo w Chemnitz policja we wtorek wydała list gończy. Według niemieckiej policji poszukiwany Farhad Ramazan Ahmad jest prawdopodobnie uzbrojony i niebezpieczny. Natychmiast po opublikowaniu listu gończego pojawiły się pytania, dlaczego policja potrzebowała na to aż tyle czasu, bo do morderstwa doszło już prawie półtora tygodnia temu, w niedzielę 26 sierpnia.

Resentymenty dobrze rozegrała Alternatywa dla Niemiec, która wraz z antyislamską Pegidą zorganizowała marsz upamiętniający zamordowanego Niemca. Demonstracje mobilizowały tłumy. Na ulice wyszli również przeciwnicy prawicy. Doszło do przepychanek, w wyniku których rannych zostało 18 osób.

Zrozumienie dla demonstrujących przeciwko migrantom okazuje też debiutujący w niemieckiej polityce ruch Powstań. Jego liderka Sahra Wagenknecht, do niedawna działaczka skrajnie lewicowej partii Die Linke, powiedziała, że ludzie protestują w Chemnitz nie dlatego, że są rasistami czy ksenofobami, ale dlatego, że czują się pozostawieni sami sobie. Jej mąż Oskar Lafontaine, były minister finansów i szef Die Linke, mówił w wywiadzie dla tygodnika „Der Spiegel”, że poczucie niezadowolenia nie bierze się tylko z powodu kwestii migrantów, ale rosnących podziałów społecznych i cięć w wydatkach socjalnych.

Zainaugurowana we wtorek inicjatywa ma już ponad 100 tys. zwolenników pozyskanych online. Niemiecka prasa spekuluje, że Wagenknecht chce iść w ślady francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona, który wygrał wybory wraz z założonym przez siebie ruchem En Marche, wykorzystując słabość francuskich socjalistów. Nowy pozaparlamentarny ruch dopiero raczkuje. Czas pokaże, czy będzie w stanie zagrozić trzem tradycyjnym partiom na lewicy: SPD, Die Linke i Zielonym.

Pewne jest natomiast, że tradycyjne podziały w niemieckiej polityce przeżywają zmierzch.