Ulica chce chleba i wolności

Gra nerwów pomiędzy prezydentem a ulicą zaczęła się w grudniu 2018 roku. Sudański rząd, usiłując ratować upadającą gospodarkę, zdecydował się na wprowadzenie ostrych cięć budżetowych i zdewaluował walutę. Wzrosły ceny chleba, a na stacjach benzynowych zabrakło paliwa. Pierwsze demonstracje wybuchły na wschodzie kraju, jednak protesty szybko się rozprzestrzeniły docierając do stolicy kraju Chartumu. Z początku manifestujący głosili tylko hasła ekonomiczne, jednak szybko dołączyły do nich żądania ustąpienia prezydenta al-Bashira ze stanowiska.

Reklama

Demonstracje, w których bierze udział wiele kobiet, co w państwie muzułmańskim wciąż stanowi ewenement, przybierały na sile apogeum osiągając w dniu 6 kwietnia - rocznicy upadku poprzedniego sudańskiego dyktatora Jaafara Nimeiri w roku 1985. Protestujący zaadoptowali algierskie hasło sprzeciwu – Fall, fall that’s all (dosł.: "upadnij, to wszystko", w wolnym tłumaczeniu: odejdź, to wszystko, czego chcemy). Z tymi słowami na ustach Algierczycy w kwietniu tego roku zmusili do ustąpienia swego wieloletniego prezydenta Abdelaziza Bouteflika.

Gra nerwów pomiędzy siłami policyjnymi a demonstrantami zakończyła się 8 kwietnia. Był to moment, gdy obie strony wstąpiły na drogę z której nie było już powrotu. Wierne prezydentowi Omar-al-Barhirowi siły bezpieczeństwa zaatakowały ludzi obozujących przed siedzibą sztabu generalnego armii sudańskiej w Chartum. Użyto gazu łzawiącego, snajperzy z dachów sąsiednich domów otworzyli ogień do protestujących. Padli zabici. Wojsko wpuściło ludzi na teren sztabu i rozpoczęła się regularna bitwa pomiędzy wojskowymi a siłami bezpieczeństwa. Co najmniej pięciu żołnierzy zabito. Od wybuchu protestów w Sudanie oficjalnie zginęło 38 osób. Jednak międzynarodowa organizacja Human Rights Watch uważa, że dane te są znacznie zaniżone.

Armia wkracza do gry

W czwartek sudańska armia pod przywództwem ministra obrony i pierwszego wiceprezydenta Awada Ibn Aufa zdecydowała się na przeprowadzenie zamachu stanu. Wojskowi aresztowali prezydenta. Minister obrony oświadczył, że wprowadza się trzymiesięczny stan wyjątkowy i godzinę policyjną. Zawiązała się Sudańska Rada Wojskowa. Armia obiecał wolne wybory – jednak po zakończeniu dwuletniego okresu przejściowego, który sama chciała nadzorować. Zawieszono obowiązywanie konstytucji. Wydawałoby się, że sytuacja rozwinie się zgodnie ze znanym scenariuszem : kryzys ekonomiczny – niezadowolenie obywateli – wojskowy zamach stanu – kolejny wojskowa junta. Tak to pewnie zaplanował Ibn Auf.

Jednak demonstranci zachowali się inaczej, niż przewidywała armia. Koordynująca protesty Sudanese Professionals' Association (SPA – Sudański Związek Profesjonalistów, stowarzyszenie zrzeszające głownie lekarzy i prawników), pomimo oficjalnie obowiązującej godziny policyjnej, przeprowadziło kolejne demonstracje. Ludzie wyszli na ulice stolicy ignorując wojskowe obwieszczenia. Cywile żądają stworzenia wspólnego rządu wolnego od ludzi, którzy splamili swoje ręce rzeziami w Darfurze. Widzą, że działania Rady Wojskowej są pozorne – miejsce poszukiwanego przez Międzynarodowy Trybunał Karny przestępcy al-Bashira zajął pierwszy wiceprezydent Ibn Auf - członek byłego reżimu. Protestujący nie dadzą się łatwo odesłać do domów. Upadł pierwszy, upadnie i drugi - śpiewali.

Reklama

W piątek szef komitetu politycznego Rady Wojskowej, Lt-Gen Omar Zain al-Abidin oświadczył: Nie mamy ambicji, by utrzymać władzę. Jesteśmy tu po to, aby zapewnić wszechstronną ochronę. Naszym głównym zadaniem jest utrzymanie porządku publicznego - dodał.

Ustępstwa i obawy

Jako nowy przywódca Sudanu Ibn Auf przetrwał dzień. Wojskowi zorientowali się, że taka kandydatura na szefa państwa tylko zaostrzyła sytuację. Wycofano się także z pomysłu godziny policyjnej – przepisu, który i tak nie wszedł w życie powszechnie ignorowany przez protestującą ulicę.

Jednak Rada Wojskowa dalej utrzymuje konieczność ustalenia dwuletniego procesu przejściowego. Na taki warunek nie mogą zgodzić się protestujący. Słusznie obawiają się, że zdominowane przez zwolenników poprzedniego prezydenta wojsko przejmie władzę na zawsze lub przekaże ją kontrolowanemu przez siebie marionetkowemu rządowi.
Nowy dowódca Rady Wojskowej, generał al-Burhan, wykonuje w stronę protestujących pojednawcze gesty. Szef lojalnych poprzedniemu prezydentowi Sił Bezpieczeństwa generał Gosh został zwolniony ze stanowiska. Armia zapowiada uwolnienie z więzień ludzi aresztowanych podczas zamieszek oraz wymierzenie sprawiedliwości winnym śmierci demonstrantów. W niedzielę wojsko zgodziło się na objęcie stanowiska premiera nowego rządu przez kandydata cywilnej opozycji. Jednak ulica nie wierzy wojsku. Widzi ludzi, którzy byli obecni w świcie al-Bashira, moszczących sobie wygodne stanowiska w nowej rzeczywistości.

Lokalne potęgi – Zjednoczone Emiraty Arabskie oraz Arabia Saudyjska wydały oświadczenia, popierające tymczasową rade wojskową Sudanu. Rijad stwierdził, że "popiera ludność Sudanu" i wezwał ją do "nadania priorytetu interesom narodowym" swojego kraju. Zjednoczone Emiraty Arabskie wezwały Sudańczyków do "pracy na rzecz ochrony legalności i zapewnienia pokojowego przekazania władzy. Sudan jest częścią koalicji zwalczającej rewoltę Huti w Jemenie, a państwa Zatoki Perskiej wspierały finansowo władzę al-Bashira. Poparcie, widziane jako próba zewnętrznej ingerencji w sudańską rewolucję, może wywołać negatywną reakcję ulicy.

Pozostaje pytanie, jak daleko zechce się wycofać wojsko i czy cywilna opozycja zdecyduje się na ustępstwa, aby dać armii możliwość wyjścia z impasu z twarzą. Przejęcie władzy przez cywili jest dla armii bardzo ryzykowne, bo grozi utratą społecznych przywilejów oraz rozliczeniem za wojnę w Darfurze. Jednocześnie jednak kraj jest pogrążony w glębokim kryzysie ekonomicznym, którego rozwiązanie bez międzynarodowej pomocy finansowej i eksperckiej będzie bardzo trudne. A taką pomoc może uzyskać cywilny rząd cieszący się poparciem społecznym, a nie wojskowa junta.