Donald Trump zamieścił ten komentarz w obrazku, który wyraźnie odwołuje się do popularnej produkcji filmowej "Gra o tron". Na obrazku opublikowanym przez prezydenta USA dominuje jego wyprostowana sylwetka, pokazana od tyłu.

Reklama

Trwa ładowanie wpisu

"Wszystko, czego dopuścili się Rosjanie w odniesieniu do wyborów prezydenckich 2016 r., miało miejsce za rządów prezydenta Obamy. Informowano go o tym, a on pozostał bezczynny" - zaznaczył Trump w odrębnym tweecie, który zakończył słowami: "Najważniejsze, że nie miało to jakiegokolwiek wpływu na głosowanie".

Prezydent Trump zareagował na czwartkową publikację raportu specjalnego prokuratora Roberta Muellera ws. domniemanych związków członków sztabu wyborczego Donalda Trumpa z Kremlem - jak to ma w zwyczaju - serią publikacji na Twitterze.

Autorzy raportu - przedstawionego w skróconej, poddanej licznym zabiegom redakcyjnym wersji - wskazali w dokumencie, że podczas śledztwa nie znaleziono wystarczających dowodów na zmowę sztabu Trumpa z Rosjanami. Zarazem podkreślili jednak, że śledztwo nie rozwiało wszystkich wątpliwości.

Zaznaczając, że kierowane pod jego adresem zarzuty dot. rzekomego utrudniania śledztwa, nie miały żadnych podstaw, Trump zacytował na swoim koncie pozytywne opinie nt. stoczonej przezeń walki o swe dobre imię, m.in. dziennikarza telewizji Fox News Tuckera Carlsona i prowadzącej Marthy MacCallum. Zacytował jej słowa: "Jeśli nie było zmowy, co zresztą od samego początku było wymysłem, trudno mówić, że ktoś cośkolwiek utrudniał. Nie było przestępstwa, który by takie rzekome utrudnianie jakkolwiek motywowało".

W komentarzu, jakim opatrzył wpis Jessego Wattersa, również komentatora z kanału Fox News, amerykański prezydent napisał: "Gdybym tylko zechciał, mogłem skończyć to polowanie na czarownice. Mogłem wylać każdego, nie wyłączając Muellera. Zdecydowałem się jednak nie skorzystać z mych prerogatyw szefa władzy wykonawczej!".

Reklama

Przeświadczenie, że publikacja raportu Muellera ostatecznie zamyka sprawę, nie jest jednak powszechne w USA. W komentarzach powraca kwestia okrojonej publikacji raportu. W czwartek wieczorem pojawiły się doniesienia, że ministerstwo sprawiedliwości skierowało list do przewodniczących komisji wymiaru sprawiedliwości Izby Reprezentantów i Senatu, w którym obiecało, że niektórzy z deputowanych i senatorów będą mieć dostęp do pełniejszej wersji raportu. Mieliby skorzystać z tego przywileju już w przyszłym tygodniu.

W opinii oponentów Trumpa raport nie zdejmuje ostatecznie odpowiedzialności z jego sztabu i nie rozwiewa wątpliwości odnośnie do jego działań mających utrudnić śledztwo. Pragmatyzm nakazuje jednak, by nie koncentrować się obecnie na procedurze impeachmentu.

"Na obecnym etapie, to gra nie warta świeczki. Do wyborów zostało 18 miesięcy i wtedy właśnie amerykański naród wyda swój wyrok w tej sprawie" - powiedział podczas wywiadu w stacji CNN lider demokratycznej większości w Izbie Reprezentantów Steny Hoyer.

W czwartek wczesnym popołudniem czasu waszyngtońskiego Departament Sprawiedliwości przekazał zredagowaną wersję raportu komisji wymiaru sprawiedliwości Izby Reprezentantów, a także opublikował go w internecie. Upublicznienie raportu poprzedziła konferencja prasowa prokuratora generalnego Williama Barra, który powtórzył wnioski przedstawione pod koniec marca po otrzymaniu raportu - że specjalny śledczy Mueller nie znalazł żadnych dowodów, by ktokolwiek ze sztabu Trumpa spiskował z Rosją bądź koordynował z nią swoje działania podczas kampanii prezydenckiej w 2016 r., oraz że podczas śledztwa nie znaleziono dowodów, by prezydent je utrudniał.

Raport liczy 448 stron, choć na wielu z nich niektóre fragmenty zamazano na czarno - aby nie ujawniać niektórych wrażliwych danych, m.in. pozwalających zidentyfikować źródła informacji czy mogących zaszkodzić toczącym się pobocznym śledztwom. Ta sprawa była zresztą przedmiotem politycznych sporów, bo członkowie Partii Demokratycznej obawiali się, że Barr - nominowany przez Trumpa - może wykorzystać redakcję do ukrycia niekorzystnych dla prezydenta faktów.

Raport głosi, że w śledztwie nie stwierdzono, by ktokolwiek ze sztabu Trumpa spiskował z Rosją, ani nie znaleziono wystarczających dowodów, by kogokolwiek oskarżyć o to, że jest niezarejestrowanym agentem rosyjskiego rządu. Raport nie stwierdza też, by prezydent popełnił przestępstwo utrudniania działań wymiaru sprawiedliwości, choć napisane jest, że nie jest możliwe jednoznaczne stwierdzenie, że tego nie robił. "Gdybyśmy po dokładnym zbadaniu faktów mieli pewność, że prezydent bezspornie nie utrudniał działań wymiaru sprawiedliwości, oświadczylibyśmy to. Jednak, bazując na faktach i stosownych normach prawnych, nie byliśmy w stanie osiągnąć takiego stwierdzenia" - czytamy w opublikowanym w czwartek dokumencie.

Jak wynika z raportu, Trump kilkukrotnie nakłaniał swoich współpracowników do usunięcia Muellera - byłego szefa FBI - ze stanowiska specjalnego prokuratora. Raport dowodzi też, że Trump zwolnił Jamesa Comeya z funkcji dyrektora FBI w maju 2017 r. ze względu na jego "niechęć do publicznego oświadczenia, że prezydent nie jest osobiście objęty śledztwem".

Raport - jak podkreśla agencja Associated Press - sugeruje również, że republikański przewodniczący senackiej komisji ds. wywiadu mógł podzielić się z Białym Domem informacjami, jakie usłyszał podczas poufnego spotkania komisji z agentami Federalnego Biura Śledczego (FBI) w marcu 2017 r.