Jak relacjonuje agencja Associated Press, David i Louise Turpin mieli łzy w oczach, kiedy kilkoro ich dzieci wygłaszało krótkie oświadczenia na sali sądowej. - Moi rodzice zabrali mi całe moje życie, ale teraz ja odbieram je z powrotem - mówiła szlochając jedna z córek. Ale niektóre z dzieci wyrażały przekonanie, że rodzice wciąż je kochają.
Wyrok zapadł nieco ponad rok po tym, gdy 17-letnia córka Turpinów wyskoczyła przez okno z zapuszczonego domu w Perris, ponad 100 km na wschód od Los Angeles, i zadzwoniła na numer alarmowy. Powiedziała wtedy m.in., że część jej rodzeństwa była przykuwana łańcuchami do łóżek i że ona sama nie mogła się wykąpać od miesięcy. Nie wiedziała, jaki był wtedy miesiąc, nie znała słowa "leczenie".
Gdy ludzie z biura szeryfa weszli do domu Turpinów, zastali ich 22-letniego syna przykutego do łóżka. W domu panował nieopisany brud i zaduch. Dzieci mówiły, że wolno im było brać prysznic tylko raz do roku. Dostawały tylko po jednym posiłku dziennie. Nie wolno im się było bawić. Były bite i przykuwane do łóżek za przejawy nieposłuszeństwa wobec rodziców. Nie chodziły do szkoły - miały być uczone w domu. Wszystkie z wyjątkiem najmłodszego, które nie miało objawów maltretowania, zostały zabrane do szpitala.
Louise Turpin przepraszała w sądzie za wyrządzanie krzywdy dzieciom, a jednocześnie zapewniała, że je kocha i że chce dla nich wszystkiego, co najlepsze. Oświadczenie Davida Turpina odczytał jego obrońca. Turpin zapewniał w nim, że dyscyplinował dzieci, mając "dobre intencje", i przepraszał, jeśli zrobił cokolwiek, co wyrządziło im krzywdę.
W lutym oboje przyznali się do zarzucanych im czynów.