Przysięgłym uznanie Piczuszkina za winnego wszystkich zarzutów zabrało tylko dwie godziny. Nikt nawet nie próbował bronić zbrodniarza, nie było długich narad. Dowody, które przedstawiła prokuratura, i zeznania samego mordercy przekonały przysięgłych. Sędzia Władmimir Usow od razu wydał wyrok. Piczuszkin dostał dożywocie, bo w Rosji jest obecnie moratorium na wykonywanie kary śmierci.
W więzieniu spędzi jednak 15 lat. Resztę wyroku spędzi w łagrze, gdzieś pod kołem podbiegunowym. Będą go też przymusowo leczyć w jednej z rosyjskich "psychuszek" - klinik psychiatrycznych.
Mimo że Piczuszkin przyznawał się do zabicia 63 osób, udowodniono mu 48 zabójstw. Nazwano go szachowym mordercą, bo tłumaczył, że za każdego zabitego ustawiał monetę na jednym polu z wymyślonej szachownicy. Mordował w Moskwie, dopadał samotnych spacerowiczów w parkach i uderzał ich młotkiem w głowę.
Wpadł przez przypadek. Jedna z ofiar go znała. Zanim skonała, zdążyła napisać na karteczce imię i numer komórki mordercy. Tę karteczkę znaleźli moskiewscy śledczy. Milicja od razu wpadła do mieszkania Piczuszkina. Funkcjonariusze znaleźli jego notes, w którym opisywał każdą zbrodnię.
Dlaczego mordował? Bo 15 lat temu rzuciła go ukochana kobieta, Olga. Dlatego znienawidził ludzi. Chciał zemścić się za wszystko, za zdradę swej miłości, za to, że koledzy bili go w szkole. Pierwszy raz zabił sześć lat temu.