Tybet jest praktycznie odcięty od świata. Docierają tylko szczątkowe informacje o tym, co dzieje się w środku. A jest coraz gorzej.
Wokół Tybetu trwa mobilizacja chińskich wojsk, a małe miasteczka zachodnich Chin zmieniły się w obozy wojskowe. portal Phayul.com donosi, że w kierunku południowo-wschodniej części Tybetu jedzie ponad osiemdziesiąt ciężarówek z oficerami paramilitarnych jednostek molicji.
Wczoraj Chińczycy przyznali, że protesty przeniosły się już do innych miast Tybetu i do sąsiednich prowincji. Wszelkie próby oporu tłumi się natychmiast pałkami, gazem łzawiącym, wreszcie ostrą amunicją. Zginęły już setki ludzi. Tysiące trafiło do więzień. Wciąż trwają kolejne aresztowania.
W wielu miejscowościach zaczyna brakować pitnej wody i jedzenia.
Pekin wciąż zaprzecza, jakoby strzelano do ludzi, i zapewnia o "powściągliwym" uspokajaniu nastrojów. Twierdzi, że to wściekli tybetańscy protestanci brutalnie spalili trzynastu niewinnych ludzi.
Duchowy przywódca Tybetu wyraził gotowość na rozmowy z władzami Chin. Pekin odmawia, oskarżając go o podburzanie ludzi. W odpowiedzi Dalajlama tłumaczy dziennikarzom: "Cały świat wie, że Dalajlama nie dąży do odzyskania niepodległości. Setki, tysiące razy już to powtarzałem. To moja mantra - nie dążymy do niepodległości".