"Nie jestem potworem. W piwnicy był zamek otwierany czasowo. Jeśli ci idioci nie potrafią go znaleźć, to sam im pokażę" - denerwował się Josef Fritzl, tłumacząc sędziom, że nie chciał zabić swojej rodziny i że gdyby coś mu się stało, drzwi automatycznie by się otworzyły po pewnym czasie. Tak, by więziona Elisabeth i jej dzieci nie zmarły z głodu.
>>>Psychiatrzy: Josef Fritzl był jak Frankenstein
Ponieważ policja nie znalazła mechanizmu automatycznego otwierania drzwi, Fritzl obiecał, że sam zademonstruje, gdzie go ukrył i jak działa system zabezpieczeń.
Policja i prokuratorzy byli pod wielkim wrażeniem, gdy zobaczyli, jak potwór z Amstetten ryglował wejście do piwnicy. Dostępu do więźniów broniło ośmioro drzwi. Do kilku podłączony był alarm. Ostatnie ukryte były za kredensem i zabezpieczone zamkiem szyfrowym. Żeby dostać się do celi, trzeba było wpisać sześciocyfrowy kod na pilocie.
>>>Dzieci Fritzla myślały, że świat to piwnica
Josef Fritzl z policjantami zatrzymał się na chwilę w ogrodzie. Coś im pokazał, po czym wszyscy weszli do domu. "Nie widać było po nim żadnych emocji" - opowiadał sąsiad, który dyskretnie obserwował powrót potwora z Amstetten do domu horroru.
Dramat rodziny Fritzla wyszedł na jaw w kwietniu tego roku, gdy Elisabeth zgłosiła się do lekarza z chorym dzieckiem. Kobieta wyznała, że ojciec od lat więził ją w piwnicy i gwałcił. Okazało się, że jej matka o wszystkim wiedziała, a w piwnicy jest uwięzionych jeszcze sześcioro dzieci z tego związku. Jedno zmarło przy porodzie. Fritzl spalił je w piecu do utylizacji śmieci.