"Wynik referendum jest fikcją, ale Ukraińcy obawiają się realnych konsekwencji, takich jak wcielenia do rosyjskiej armii" - podkreśla "Tagesschau", któremu udało się skontaktować z chcącymi zachować anonimowość mieszkańcami okupowanych przez Rosję terenów.

Reklama

- To było przeciwieństwo wolnych i uczciwych wyborów. Ludziom grożono często użyciem broni, byli zabierani z domów i z pracy, zmuszani do oddawania głosów - podkreśliła w Berlinie Annalena Baerbock, szefowa niemieckiego MSZ, opierając się na relacjach mieszańców Ukrainy.

"Nawet nie prosili o dokumenty"

"Tagesschau" rozmawiał z młodą kobietą, mieszkanką zajętego przez Rosjan Zaporoża. Opowiedziała, że nie chciała brać udziału w głosowaniu i "na szczęście nikt po nią nie przyszedł". Ale podobnie jak mieszkańcy miasta, bardzo obawia się następstw pseudoreferendum.

- Wszyscy tutaj bardzo się martwią, szczególnie o częściową mobilizację przez Rosjan. Wiemy, że może to dotyczyć również nas. Jeśli zostaniemy zaanektowani do Rosji, prawdopodobnie również nasi ludzie zostaną powołani. Już teraz krążą pogłoski o powstawaniu tu batalionów ochotniczych - powiedziała kobieta.

Jak dodała, wielu jej znajomych próbowało w ciągu ostatnich kilku dni opuścić miasto. Jednak mężczyźni w wieku od 18 do 35 lat nie mogą wyjeżdżać z kraju. Gdy jej rodzice nie poszli zagłosować, przed ich drzwiami "stali pracownicy wyborczy w towarzystwie żołnierzy". - Mówi się, że tak zwani pracownicy wyborczy nawet nie prosili o dokumenty tożsamości - dodaje. - Jestem pewna, że te głosy i tak nie mają znaczenia. Wszystko już zostało rozstrzygnięte, głosowanie to czysta farsa - mówi.

"Najważniejsze w trakcie liczenia głosów, żeby frekwencja nie przekroczyła 100 procent".

Reklama

- Poinformowano nas, że frekwencja w Zaporożu wyniosła 80 procent. To oczywiście nonsens, ponieważ nikt nie wie dokładnie, kto jeszcze mieszka w regionie, a kto wcześniej uciekł. A w niektórych obszarach jest tak wiele walk, że głosowanie nie jest tam możliwe w żadnych okolicznościach - podkreśla kobieta.

Podobnie uważa 60-latek z Chersonia, z którym "Tagesspiegel" przeprowadził rozmowę za pośrednictwem szyfrowanego komunikatora, ponieważ "Rosjanie mogliby podsłuchać wszystko". Mężczyzna przypomniał cytat ze słów Józefa Stalina: "Ludzie, którzy oddają głosy, nie decydują o niczym. O wszystkim decydują ci, którzy liczą głosy".

Jak wyjaśnia mężczyzna, z Chersonia wielu uciekło już na początku wojny, szczególnie młodzi ludzie oraz zwolennicy Ukrainy. - Wśród tych, którzy tu pozostali, z pewnością znajdzie się wielu zwolenników przynależności do Rosji, nawet bez przymusu. Ale wynik wyborów będzie czystą fikcją - mówi mieszkaniec Chersonia. Jak gorzko podsumowuje, dla Rosjan najważniejszą rzeczą będzie takie liczenie głosów, aby "frekwencja nie przekroczyła 100 procent".

Marzena Szulc