W przekonaniu tego byłego potentata naftowego bezpośrednią przyczyną utworzenia tej frakcji jest dążenie Prigożyna i Zołotowa do odwołania ministra obrony Siergieja Szojgu, coraz częściej oskarżanego o porażki rosyjskiej armii na Ukrainie. To nic nowego. Prigożyn od dawna chciał przejąć kontrolę nad przepływami finansowymi w resorcie obrony - powiadomił Chodorkowski w rozmowie z ukraińską agencją UNIAN.
Opozycjonista odniósł się sceptycznie do pogłosek, że ewentualny następca Szojgu może zmienić Putina na stanowisku głowy państwa. Całkowicie się z tym nie zgadzam. (...) Na miejscu Putina bym tego nie robił (wyznaczał na stanowisko ministra obrony osobę, która miałaby potem stanąć na czele państwa - PAP), chyba że byłbym w pełni przekonany co do lojalności tego człowieka. Nie organizowałbym przekazania władzy - wyznał rozmówca UNIAN-u.
Sojusz może doprowadzić do rządów junty
W ocenie Chodorkowskiego sojusz Zołotowa, Prigożyna, Kadyrowa i prawdopodobnie Kowalczuka nie wygląda obecnie na bezpośrednie zagrożenie dla prezydenta, ale nie oznacza to, że takiego zagrożenia nie ma. W mojej opinii ten alians, który powstaje na naszych oczach, (...) jest dla Putina groźny - podkreślił opozycjonista. Jak dodał, spory i taktyczne porozumienia w rosyjskich elitach mogą "w pewnym momencie" doprowadzić do rządów wojskowej junty. Taka grupa kolegów i znajomych nie utrzymałaby się jednak przy władzy zbyt długo - przypuszcza były oligarcha.
Chodorkowski od 1997 roku stał na czele spółki naftowej Jukos. W 2004 roku był uważany za najbogatszego człowieka w Rosji. Gdy zaczął krytykować politykę Kremla, oskarżono go o korupcję i skazano na 10 lat pozbawienia wolności. Został zwolniony z łagru w 2013 roku i od tego czasu mieszka za granicą.