Budowa luksusowych hoteli, wynajmowanie mnichów na pokazy, własna strona aukcyjna w internecie i zastrzeżenie marki Shaolin – to kolejne kroki na drodze do komercjalizacji klasztoru, w którym przez setki lat kontemplowano nauki Buddy i rozwijano kung-fu. Choć niedawne informacje o wejściu Shaolin na giełdę zostały zdementowane, znakomicie wpisują się w politykę władz sławnego monasteru.

Reklama

Opat z dyplomem MBA

'Shaolin należy do całego narodu i nikt nie może w pojedynkę decydować o jego losie. Zaś zarabianie pieniędzy na klasztorze jest sprzeniewierzeniem się buddyjskiej tradycji, która za nim stoi' – grzmiał na łamach Tianjin Ribao znany publicysta Zhou Fankai. Co go tak rozwścieczyło? 11 grudnia media podały wiadomość, że mnisi szykują się do emisji akcji o wartości 1 mld juanów (430 mln zł). W tym celu miasto Dengfeng, gdzie mieści się klasztor, miało utworzyć spółkę joint venture z zarejestrowaną w Hongkongu turystyczną agencją China Travel Service. Ratusz miał wnieść do spółki zyski ze sprzedaży biletów. A to niebagatelna suma, bo rocznie zespół klasztorny odwiedzają 2 mln turystów, którzy zostawiają tu 150 mln juanów (65 mln zł) za same tylko bilety. Emisja akcji miała zostać przeprowadzona w 2011 roku.

– Shaolin jest świątynią; jak może wejść na rynek? – pytał urzędnik z ratusza w 630-tysięcznym Dengfeng, zaś jego burmistrz przekonywał, że choć spółka powstanie, to jednak w jej skład nie wejdą zabudowania klasztorne. W myśl chińskiego prawa organizacje zajmujące się ochroną zabytków nie mogą się zajmować działalnością gospodarczą. Media zwęszyły szwindel. Pojawiły się podejrzenia, że ktoś chce w ten sposób wyprowadzić z Shaolin duże pieniądze.

Reklama

>>>Czytaj dalej>>>



Niewykluczone zresztą, że z całą sprawą ma coś wspólnego przeor Shaolin Shi Yongxin. Zgadzałoby się to z ogólną linią mnicha, szeroko krytykowanego za zbyt biznesowe podejście do powierzonej mu funkcji. Shi, który przez dekadę sprawowania funkcji dorobił się przezwiska 'mnisi menedżer', położył fundament pod Shaolin-przedsiębiorstwo. Było to zresztą do przewidzenia. Shi – który jako pierwszy mnich zza Wielkiego Muru zdobył dyplom MBA – jest łasy na rozmaite funkcje. Poza byciem przeorem zasiadał już w komunistycznym parlamencie, jest szefem lojalnego wobec władz stowarzyszenia buddystów prowincji Henan i wiceprzewodniczącym podobnego stowarzyszenia, tyle że na szczeblu krajowym. Lubi też drogie prezenty. W 2006 roku za 'wkład w rozwój turystyki' przyjął od lokalnych urzędników wartego milion juanów (430 tys. zł) volkswagena touarega 4x4. W tym roku jego szafa wzbogaciła się też o specjalną szatę ze złotej nici wartą 50 tys. juanów (20 tys. zł). – Po co ascetycznej świątyni tak luksusowy prezent? – zastanawiał się jeden z mieszkańców prowincji. Poparło go 90 proc. respondentów, którzy wyrazili swoje zdanie w internetowej sondzie na witrynie hongkońskiej telewizji Fenghuang. – Komercjalizacja to ścieżka prowadząca do prawdy czan (bardziej znanej pod japońskim terminem zen). Mam wizję, że Shaolin staje się źródłem konsolidacji, pewności i mądrości narodu chińskiego – mówił 44-letni mnich na łamach Renmin Ribao.

Reklama

Konsolidację, pewność i mądrość można zyskać choćby dzięki sygnowanym znakiem Shaolin przedmiotom na otwartej przez klasztor podstronie na popularnym w Chinach portalu aukcyjnym Taobao.com. Choć – jak pisze Daily Telegraph – nie da się tam kupić sekretu nieśmiertelności, ale trzytomowe dzieło o tajnikach kung-fu i medycyny tradycyjnej za jedyne 10 tys. juanów (4,3 tys. zł) – jak najbardziej. Handel nie dotyczy zresztą wyłącznie przedmiotów. Można sobie bowiem kupić... samą markę Shaolin.

>>>Czytaj dalej>>>



Rok temu klasztor zdecydował się na przejęcie na zasadzie franczyzy czterech innych klasztorów na 20 lat i obsadzenie 'kolonie' własnymi mnichami. Pierwszych dwudziestu praktyków kung-fu pojechało do świątyń na wilgotnym i gorącym pograniczu z Birmą, Laosem i Wietnamem niemal natychmiast po zawarciu kontraktu przez przedsiębiorczego opata. – Ten ruch zwiększy wpływy Shaolin oraz integrację czan ze sztukami walki – tłumaczył rzecznik klasztoru. W zamian za to, że mnisi-przybysze w ciągu dwóch dekad przekażą mnichom-tubylcom własne doświadczenia, Shaolin otrzyma wszystkie przychody przejętych klasztorów z biletów, turystyki i sprzedaży dewocjonaliów. Podobne kroki opat zamierza poczynić także na rynku amerykańskim, który zresztą podbił objazdowym Shaolin Show. 'To już utrata twarzy. Chiny, wygląda na to, że na twoim ciele pojawił się wrzód!' – grzmiał bloger Zhaomu.

Toaleta klasy lux

Klasztor całkiem nieźle orientuje się też w prawie autorskim, praktycznie nieobecnym w ChRL. Choć w samym Państwie Środka można napić się piwa shaolin, popić shaolin colą, paląc przy tym papierosy shaolin, to klasztor walczy z podobnymi praktykami na świecie. Przed czterema laty – jak podawała agencja Xinhua – rozpoczął starania o zastrzeżenie marki w ponad 80 krajach świata.

>>>Czytaj dalej>>>



Ekspansja to jedno, a przyciągnięcie turystów to drugie. Zwłaszcza gdyby to byli turyści z górnej półki. W 2008 roku chińskie media obiegła wiadomość o kolejnej inwestycji przeora Shi: dwóch toaletach klasy lux o powierzchni 150 mkw. wyposażonych m.in. w telewizory LCD i elegancko ubraną ekipę sprzątającą. Koszt? 3 mln juanów (1,3 mln zł). Mnisi, których obowiązują śluby ubóstwa, mogą nigdy nie wstąpić do przybytku, ale za to opat przyrzekł, że ustęp w cenie rolls-royce’a będzie dostępny za darmo. Co innego kadzidełka, które powinno się spalić, aby oczyścić duszę przed wejściem do świątyni. 'Za jedno duże kadzidło kazali mi zapłacić 6 tys. juanów (2,5 tys. zł)' – skarży się internauta o nicku 954615766 na jednym z forów internetowych. To nie wszystko: młodzi adepci kung-fu mogą w klasztorze wynająć osobistego trenera. – Mnisi z Shaolin już od dawna nie praktykują prawdziwego kung-fu, robią to tylko dla pieniędzy – gorzko komentował na łamach Zhongguo Ribao urodzony w pobliżu zespołu klasztornego Sun Yuchun. Przed miesiącem strona internetowa monasteru została zaatakowana przez hakerów. 'Shi Yongxinie, złoczyńcu Shaolin, niech cię piekło pochłonie' – głosiła wiadomość.

Władze Shaolin zdają się nie przejmować krytyką. Sam Shi twierdzi, że dochody, jakie osiąga klasztor, służą Buddzie, zaś świątynia musi się dostosować do globalizacji, inaczej straci wpływy w modernizującym się świecie. Młody las (tyle znaczy 'shao lin' po chińsku) rośnie zatem na chwałę Chin.