Sprawa polskich busów stała się głośna w norweskich mediach w minionym tygodniu za sprawą reportażu publicznej telewizji NRK, w którym dziennikarze pokazali, jak działa polski interes na lotnisku Torp Sandefjord, 80 kilometrów od Oslo.
Przez cały dzień ukrytą kamerą filmowali Polaka zapraszającego do mikrobusu wychodzących z hali lotniska pasażerów z Polski.
Na pytanie reportera o cenę, ten niechętnie odpowiedział: "Nie biorę pieniędzy, to tylko rodzina".
Jeden z Polaków potwierdził jednak do kamery, że korzysta z takich busów i płaci za przejazd 200-250 koron norweskich. Dzięki temu może być podwieziony do domu pod konkretny adres, tego natomiast nie oferuje oficjalna linia autobusowa Torp-Expressen.
Dyrektor ds. marketingu firmy obsługującej to połączenie twierdzi, że straty z tytułu nielegalnej konkurencji można oszacować już na miliony koron.
"Mikrobusy zatrzymują się na naszych przystankach, zabierają pasażerów, a nawet zostawiają ulotki w naszych autobusach" - twierdzi w reportażu telewizji NRK dyrektor ds. marketingu firmy Unibuss Espen Hveem.
Władze lotniska Torp potwierdziły, że sfilmowany przez ekipę telewizyjną kierowca czeka na pasażerów przed przylotem prawie każdego samolotu z Polski. Nie ma licencji wymaganej do tego typu działalności.
Przedsiębiorczy Polak ma jeszcze inną, również polską konkurencję. Pod koniec zeszłego roku, o czym donosiły norweskie media, doszło nawet do bójki między walczącymi o klientów kierowcami mikrobusów.
Polonia korzystająca z ich usług jest podzielona. Na polonijnych forach internetowych jedni z działalności Polaków są zadowoleni, inni wstydzą się nielegalnego procederu rodaków.