Pani Zofia Małarzewska 59-letnia emerytka z Warszawy, pamięta koszmar z detalami.

"Strach. Paraliżujący strach. Właśnie to z tego potwornego lotu do Polski zapamiętam już do końca życia" - wyznała na łamach "Faktu" kobieta. Pani Zofia spędziła w Egipcie tygodniowy urlop. W czwartek wraz z kuzynką i grupą innych turystów wsiadła do samolotu na lotnisku w Hurgadzie. Była zrelaksowana. Twierdzi, że nie miała żadnych złych przeczuć.

Pierwsze minuty lotu były spokojne. Dramat zaczął się gwałtownie. "Nagle ktoś krzyknął, że zmieniony jest kurs i lecimy w kierunku Stambułu" - wspomina Pani Zofia.

"Wtedy zaczęło do mnie docierać, że dzieje się coś niedobrego. Wpadłam w panikę, bo nie mogłam wyciągnąć od załogi, dlaczego lecimy do Turcji" - dodaje.

Następne godziny to był prawdziwy horror. Pani Zofia na przemian krzyczała i zaciskała ręce na oparciach fotela. Gdy w samolocie zgasło światło, słychać było tylko modlitwy i płacz.







Reklama

Zobacz wideo z awarii samolotu z Polakami >>>

"Wierzyłam, że pilot nas uratuje. Wierzyłam, że modlitwy mi pomogą. Ale gdy usłyszałam huk, to czekałam już tylko na śmierć..." - mówi pani Zofia. "Potem wszystko rozegrało się błyskawicznie. Potężne szarpnięcie i zaryliśmy w podłoże. Potem tylko szybki bieg do wyjścia i uczucie ulgi: ja żyję!" - dodaje. "Fakt" pisze, że w tym momencie wytarła łzę z policzka.