Krawczyk pojawiła się w prokuraturze w Piotrkowie Trybunalskim o godz. 9. Po dwóch godzinach przesłuchania usłyszała zarzut oszustwa. "Kilkudziesięciu kandydatów na radnych wprowadziła w błąd, mówiąc, że pieniądze przez nich wpłacane będą przeznaczone na kampanie wyborczą, a w rzeczywistości pieniądze przejęła na własne potrzeby" - powiedział Witold Błaszczyk, rzecznik prokuratury.

Reklama

Krawczyk nie przyznaje się do winy. Jej pełnomocnik Agata Kalińska-Moc uważa, że zarzuty są bezzasadne. "Sama informowała prokuratorów o tym, że w biurach Samoobrony defraudowane są pieniądze. Nie miała świadomości, że jest współwinna przestępstwu. Wykonywała jedynie polecenia swoich szefów" - argumentuje Kalińska-Moc.

Zdaniem śledczych, do przestępstwa doszło w 2002 r., kiedy Krawczyk pracowała w biurze poselskim Łyżwińskiego w Tomaszowie Mazowieckim. Sam Łyżwiński, który siedzi w areszcie z zarzutami m.in. w sprawie seksafery, w ubiegłym roku na jednej z konferencji prasowych oświadczył, że Krawczyk przywłaszczyła sobie z partyjnej kasy 15 tys. zł. Szef Samoobrony postanowił więc złożyć doniesienie do prokuratury.

W śledztwie okazało się jednak, że w sumie partia została oszukana na 60 tys. zł. Oszustw mieli się dopuścić wspólnie Krawczyk, Łyżwiński i Waldemar Borczyk, były działacz Samoobrony wyrzucony z partii. "Cała trójka działała w porozumieniu, z góry podjętym zamiarem" - mówi prokurator Błaszczyk. Grozi im za to do 8 lat więzienia.

Reklama

Zarzut na razie usłyszała jedynie Krawczyk. W piątek do Piotrkowa Trybunalskiego miał być przywieziony z Łodzi Łyżwiński, jednak jego przesłuchanie zostało przesunięte na przyszły miesiąc. Borczyk nie stawił się w prokuraturze. "Nie dostałem żadnego wezwania, o całej sprawie dowiaduję się z mediów" - mówi w rozmowie z DZIENNIKIEM. Przekonuje, że jest niewinny i powie to śledczym, kiedy dostanie wezwanie.

p

Anna Monkos: Zdefraudowała pani partyjne pieniądze?
Aneta Krawczyk: Nie. To ja jako pierwsza wskazałam, że w Samoobronie były nieprawidłowości finansowe. Zeznawałam już o tym wcześniej w prokuraturze w Łodzi. Niczego nie ukryłam. Nie wykluczałam możliwości, że również ja mogę usłyszeć zarzuty, ale nie mogłam postąpić inaczej. Ludzie byli krzywdzeni. I to nie tylko w tym jednym przypadku, to się działo w całym kraju.

Reklama

Co się działo ze składkami, które zbierała pani od działaczy?
Myślę, że prokuratura już to ustaliła. Kiedy oddawałam je Stanisławowi Łyżwińskiemu - traciłam je z oczu.

Pieniądze trafiały bezpośrednio do niego?
Do jego kieszeni.

To Andrzej Lepper doniósł na panią do prokuratury. Mógł nie wiedzieć o przekrętach finansowych w swojej partii?
Nie wierzę! To był bardzo powszechny preceder.

Chciał się zemścić za seksaferę?
Oczywiście, że tak.

Grozi pani do 8 lat więzienia. Może nawet spotka się pani na ławie oskarżonych ze Stanisławem Łyżwińskim.
Źle się z tym czuję. Nie czuję się winna. Nie działałam ze świadomością, iż popełniam przestępstwo. Ja również byłam przez Łyżwińskiego wprowadzana w błąd. A teraz miałabym być postawiona na równi z nim? To jest naprawdę zły człowiek. Ja nie czuję się złym człowiekiem. Może nie jestem wzorem moralności, ale nie jestem tak zepsuta jak on.