Inne / GRZEGORZ NIEWIADOMSKI

"Nie miałam pojęcia, że w małżeństwie mojego syna dzieje się tak źle. Dopiero przez telefon Iwona powiedziała mi, że ich związek od dwóch lat był fikcją" - opowiada matka, Izabela Ch. Według jej słów, synowa właśnie dlatego wyjechała na kilka dni z domu. Miała ponoć pojechać do koleżanki, żeby tam zastanowić się nad rozwodem. "Nie mogę w to uwierzyć, myślałam, że kochają się tak samo mocno jak na początku" - mówi Izabela Ch.

Reklama

>>>Przeczytaj więcej o tragedii w Kutnie

Miłość od pierwszego wejrzenia

Paweł i Iwona poznali się u siostry Iwony, w Anielinie, kilka kilometrów od Rajmundowa, rodzinnej miejscowości Bogdana. "W Kutnie kończyli szkoły. Brat technikum mechaniczne, a Iwona liceum handlowe. Od razu mieli się ku sobie" - mówi brat Bogdana, Jan Ch. To była prawdziwa miłość od pierwszego wejrzenia. Wkrótce nie widzieli już poza sobą świata, a ludzie zadzrościli im tak płomiennego uczucia. "11 stycznia 1992 roku stanęli na ślubnym kobiercu. Urządziliśmy im wesele w remizie, huczne i piękne" - mówi "Faktowi" Jan Ch. Młodzi zamieszkali w Kutnie.

Reklama

Po weselisku przyszedł czas na codzienne, zwykłe życie. Wprowadzili się do niewielkiego mieszkania przy ul. Piłsudskiego w Kutnie. Urodził się im najstarszy syn Kamil, potem na świat przyszedł Paweł. "Jak to w małżeństwie bywało, czasem się pospierali. Raz im było lepiej, raz gorzej" - opowiada Izabela Ch. Bogdan pracował w firmie budującej drogi. Coraz częściej zaczął zaglądać do kieliszka. "Ale on nie z tych, co się awanturują. Nie był agresywny" - mówią jego znajomi.

Bardzo kochał dzieci

Reklama

"Syn świata poza dziećmi nie widział. Mimo że ciężko pracował, zawsze miał czas dla nich" - opowiada pani Izabela. "Oboje zawsze znaleźli czas, żeby tu do nas z dziećmi przyjechać" - mówi brat Bogdana. Szczególnie, że dziadkowie przepadali za wnukami. Chłopcy uwielbiali przyjeżdżać do dziadków, gdzie mogli wyhasać się do woli.

"Kamilek był taki spokojny, ułożony. Kochał zwierzęta i pomagał nam przy nich w gospodarstwie. Paweł też był bardzo ułożony, świetnie się uczył, byliśmy z niego tacy dumni. A Kubuś, najmłodszy, to takie żywe sreberko. Do każdego podszedł, uśmiechnął się. Syn ich tak bardzo kochał" - powtarza pani Izabela.

Opowiada, jak Bogdan kiedyś uczył Kamila i Pawła jeździć samochodem. Paweł cofał i omal nie uderzył w stojącego malucha. Bogdan ponoć nawet na niego nie krzyknął. Uśmiechnął się tylko do młodszego syna i powiedział, żeby uważał. "Byli zapatrzeni w dzieci jak mało kto. A one ich słuchały i bez szemrania wykonywały wszystkie polecenia" - mówi pani Izabela.

Gra pozorów

"Podczas ich wizyt tutaj ani razu nie doszło do jakiejkolwiek ostrej wymiany słów, nikt na nikogo nie krzyknął, ani nie podniósł głosu. Byłem pewien, że między nimi jest coraz lepiej. Szczególnie, że Bogdan sześć lat temu odstawił kieliszek. Od tamtej pory nie wypił ani grama" - zarzeka się brat, Jan Ch.

Finansowo też im się polepszyło. Bogdan Ch. został kierowcą w Olmocie, znanej firmie z Kutna, a jego żona dostała pracę w solarium. Trzy lata temu przyjechali do Rajmundowa po pomoc "W Kutnie stawiali właśnie nowe bloki. Bogdan poprosił nas o pieniądze na zakup mieszkania. Dałam mu książeczkę mieszkaniową do zrealizowania" - wspomina starsza pani.

Zamieszkali w swoim nowym mieszkaniu. Wyglądali na idealną rodzinę. "Kilka miesięcy temu Bogdan kupował na urodziny dla żony piękne kolczyki. Było widać, że bardzo ją kocha. Brat był taki dumny z synów, nawet mi przez głowe nie przeszło, że coś tam jest nie tak. Przecież jeszcze w kwietniu dobrze razem bawili się na weselu" - nie może zrozumieć Jan Ch.

Ona chciała odejść?

Ale ta cała sielanka była tylko grą pozorów. W małżeństwie Ch. było źle, ale nikt o tym nie wiedział. Po śmierci dzieci Iwona Ch. zdecydowała się powiedzieć teściowej całą prawdę.

"W ich małżeństwie musiało się rzeczywiście źle dziać, bo Iwona powiedziała mi, że była u koleżanki, żeby poradzić się jej, czy powinna mimo gróźb męża brać rozwód. Byłam zaszokowana, nie spodziewałam się tego kompletnie" - opowiada kobieta.

Nigdy żadne z nich nie poskarżyło się rodzicom, że jest źle. "Dopiero dzień po tragedii dowiedziałam sie od nich, że to małżeństwo od dwóch lat było fikcją. Zamarłam przy tym telefonie. Spytałam, dlaczego żadne z nich nie mówiło nam o swoich kłopotach, ale nie usłyszałem odpowiedzi" - dodaje. Kazała nam zabrać ciało i pochować je oddzielnie. Nie chce patrzeć nawet po śmierci na mordercę jej dzieci.