Kiedy szef przyjmował mnie do pracy, wydał mi się miłym człowiekiem. Teraz sam widok jego samochodu sprawia, że dostaję dreszczy ze strachu. Natychmiast robię się czerwona, ręce mi się trzęsą, a kark sztywnieje. Kiedy szef wchodzi do sklepu, staję na baczność, zawsze tyłem do ściany. Staram się nie schylać, uciekam, gdy się zbytnio zbliży. Wiem, że to chore. Ostatnio jeszcze raz wszystko przemyślałam i doszłam do wniosku, że powinnam się zwolnić.

Reklama

>>> Molestowane nie mają znikąd pomocy

Wszystko zaczęło się w czasie naszego trzeciego spotkania, kilka miesięcy temu. Szef przyjechał do sklepu, by podsumować utarg, sprawdzić, czego brakuje i jakie dostawy załatwić. Był w dobrym humorze. Najpierw skomplementował klientkę, a później stwierdził, że ja też jestem niczego sobie. Zignorowałam jego słowa, chociaż wydawały mi się nie na miejscu. Podczas kolejnych spotkań z reguły rozmawialiśmy o sprawach sklepowych, jednak szef coraz częściej pozwalał sobie na krępujące komentarze, np.: "Ale ty masz tyłeczek, ale bym cię w niego…". Prosiłam, by przestał, ale tłumaczył, że nie może się powstrzymać. Kiedy zaostrzałam ton, śmiał się, że uwielbia się ze mną droczyć. Często nie reagowałam, bo nie byłam pewna, czy żartuje, czy mówi poważnie. Doszłam do wniosku, że skoro podobnie zachowuje się wobec innych, widać taki ma charakter.

Niestety, szef robił się coraz bardziej zuchwały. Przyjeżdżał do firmy coraz częściej, bez konkretnego powodu. Gdy sprzątałam lub rozładowywałam towar, po prostu stał i się na mnie gapił. Najgorzej było, gdy miałam problemy z upchnięciem towaru w sklepowej lodówce. Wtedy zawsze wygłaszał swoją ulubioną maksymę: "Jak się popieści, to się wszystko zmieści". Zresztą w każdej niemal jego wypowiedzi jest jakaś aluzja do seksu. To sprawia, że nie czuję się jak człowiek, tylko jak przedmiot. Jak obiekt seksualny.

W pewnym momencie szef przekroczył kolejną granicę: przeszedł od sprośnych tekstów do konkretnych propozycji. Kiedy po raz pierwszy zapytał, czy nie chciałabym się z nim umówić, a ja odmówiłam, wyglądało na to, że przyjął to do wiadomości. Na jakiś czas odpuścił, ale później sytuacja się powtórzyła. Zapytał, dlaczego tak stanowczo mu odmawiam, a ja podałam ponad dziesięć powodów - przede wszystkim dlatego, że jest żonaty i ma dzieci. Uznał, że to nie jest dobre wyjaśnienie, a poza tym on żonę oszczędza. I zaśmiał się obleśnie.

Takie teksty rzucał bardzo często. Gdy widział, że nie jestem zachwycona, żartował: "No co ty, nie bój się, jesteś ode mnie 10 lat młodsza, przecież to byłaby pedofilia". Po pewnym czasie zmienił taktykę i zapytał wprost, kiedy się umówimy. Odpowiedziałam, że nigdy, bo to nie wchodzi w zakres moich obowiązków. A on na to, że wchodzi.

Zawsze próbował być blisko mnie. Stawał tak, że przechodząc obok niego, musiałam robić uniki. Kiedyś, korzystając z tego, że obsługuję klientkę, złapał mnie za pośladki. W pierwszej chwili nie wiedziałam, jak zareagować, ale potem coś we mnie pękło i zaczęłam krzyczeć. Przeprosił i obiecał, że to się więcej nie powtórzy. Przez chwilę rzeczywiście miałam spokój, ale potem przystąpił do kolejnego natarcia. "Dziś wieczorkiem się widzimy, wiesz po co? Mądra dziewczyna jesteś, więc pewnie wiesz" - powiedział z uśmieszkiem. Odmowa go nie zraziła. "Nie pokochałabyś się ze mną? Wiesz, że ci nie daruję? Będę cię męczył, aż się zgodzisz" - zaczynał grozić.

Reklama

Po tej rozmowie byłam totalnie rozbita. Chciałam od razu się zwolnić. Bałam się opowiedzieć o wszystkim rodzicom, ale też wiedziałam, że nie zrozumieją, jeśli rzucę pracę. Znajomi przekonywali, że powinnam coś z tym zrobić. Ja jednak nie chcę, żeby inni ludzie dowiedzieli się o moich problemach. Doskonale wiem, że to, co robi mój szef, jest molestowaniem seksualnym. On też o tym wie. Kiedyś stanął blisko mnie i zaczął produkować swoje standardowe teksty: "Wiesz, co bym z tobą zrobił? Najchętniej to bym cię pieprzył". Powiedziałam, że nie życzę sobie takich tekstów, a on na to zawadiackim tonem: "No tak, to przecież molestowanie".

Wiem, że mogłabym to wszystko zgłosić do sądu, ale nie chcę, żeby to zemściło się na mnie. Proces trwałby wieki, a szef by się wszystkiego wyparł. Zresztą, szczerze mówiąc - boję się jego oszczerstw. W ogóle się go boję. Jak ma zły humor, bywa bardzo nieprzyjemny. Potrafi też być chamski. Pamiętam taką sytuację - przyjechał do sklepu w kiepskim nastroju, był rozdrażniony i niezadowolony. Kazał mi poustawiać towar. Kiedy zapytałam, czy mam zrobić coś jeszcze, on odparł: "Jeszcze laskę możesz mi zrobić!". Innym razem zapytał: "A co ty taka przestraszona jesteś? Boisz się mnie?". Skłamałam, że nie, a on powiedział, że to niedobrze. Bo powinnam się bać.