Wracający do zdrowia lekarz do tej pory nie rozmawiał z mediami. Dziś przerwał milczenie – w szpitalu wojskowym we Wrocławiu spotkał się z dziennikarzami. "Dziękuję za uratowanie życia. Bez personelu tego szpitala nie byłoby mnie tu na pewno" – stwierdził na początku wyraźnie wzruszony. "Mam nadzieję, że będę też mógł uścisnąć rękę tym chłopkom, którzy mnie odnaleźli przy rozbitym śmigłowcu" – dodał, mając na myśli dwóch młodych mężczyzn, którzy jako pierwsi dotarli do wraku.

Reklama

Nabzdyk mimo niedawnej amputacji nogi był w dobrej formie. Chętnie odpowiadał na wszystkie pytania, z wyjątkiem jednego – o swych dwóch kolegów: pilota i ratownika medycznego, którzy zginęli w rozbitym Mi–2. "Jeszcze za wcześnie” – stwierdził. Jak poinformowali towarzyszący Nabzdykowi lekarze, o ich śmierci dowiedział się dopiero cztery dni temu.

Mało też mówił o samej katastrofie. "Z tamtego dnia pamiętam niewiele. Pogoda była fatalna, mieliśmy się wycofać z tego wszystkiego albo już się wycofywaliśmy" – wspominał. "Po katastrofie gdzieś dzwoniłem, próbowałem uruchomić system ratowniczy, by uratować siebie i kolegów. Wyszło, jak wyszło."

Andrzej Nabzdyk przebywa już na zwykłym oddziale chirurgicznym, na który trafił z oddziału intensywnej terapii.

Ratowniczy Mi–2 rozbił się 17 lutego na Dolnym Śląsku, gdy leciał na pomoc poszkodowanym w karambolu na autostradzie A4.

Reklama