Kiedy 50-letni Ken Lacasse zobaczył płomienie unoszące się nad sąsiadującą z jego domem kliniką weterynaryjną bez chwili wahania ruszył z pomocą. W płonącym budynku uwięzione były zwierzęta. „Co chwilę coś wybuchało, trzeba było działać szybko” - opowiada teraz dziennikarzom, którzy zjeżdżają się do miasteczka West Barnstable na półwyspie Cape Cod w stanie Massachusetts.
Lacasse wdarł się do płonącego budynku, wyważając tylne drzwi. Za nim wbiegł kierownik kliniki. Mężczyźni szybko otworzyli boksy dla psów i kotów. „To było przerażające, co chwila słyszeliśmy trzaski i wybuchy. Ale zwierzęta były spokojne. Nie wiedziały, co robić, niektóre chciały biec w kierunku ognia” - opowiada Lacasse, który od 23 lat mieszka w sąsiedztwie szpitala. Ratownicy wzięli dwa najmniejsze psy na ręce, a resztę zagonili w kierunku wyjścia. Udało się uratować 12 z nich. W płomieniach zginęły trzy koty i jeden pies. Niektóre uwolnione zwierzęta zostały odznalezione dopiero następnego dnia. Ocalone psy umieszczono w miejskim schronisku. Czują się dobrze, chociaż jeden, wyniesiony z gęstego dymu, ma problemy z oddychaniem.
Pytany przez prasę Lacasse oświadczył, że nie czuje się bohaterem. „Wszyscy mieliśmy sporo szczęścia, ale największymi szczęściarzami są zwierzęta”.