"Gdybym wiedział, że może zdarzyć się coś tak strasznego, nie zrobiłbym prawa jazdy" - mówił w sądzie Mikołaj P. Przyznał się do winy.
W chwili dramatu miał na liczniku zamiast 40 aż 100 kilometrów na godzinę. Wyprzedzał samochody, ale odbił się od krawężnika i dosłownie staranował grupę kilkunastu ludzi czekających na wiadukcie na autobus. Przebił się przez barierki i spadł kilka metrów. Na miejscu zginęły dwie osoby, a w szpitalu zmarły kolejne trzy. Kierowca wyszedł niemal bez szwanku.
Oskarżony nie pamięta dziś samego manewru wyprzedzania. "Wiem tylko, że mój pojazd wpadł w poślizg, a próby opanowania tego stały się bezskuteczne" - powiedział przed sądem.
Przyznał, że widział ograniczenie prędkości. "Nie jest to żadne usprawiedliwienie, ale jak mi się wydaje, prędkość mojego samochodu nie odbiegała od szybkości innych samochodów" - dodał.
Prokuratura oskarżyła go o spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym - grozi mu 12 lat więzienia.