W Piotrkowie Trybunalskim ruszył proces 25-letniego Artura N. i 24-letniej Joanny M., oskarżonych o zamordowanie chłopczyka. Matka chłopca twierdzi, że jest niewinna, że nie krzywdziła synka.

A przecież ci dwoje to prawdziwe bestie. Przypalali Oskara żelazkiem. Bili i kopali, aż wymiotował krwią. Gdy pewnego razu wyciągnął rączkę do mamy, ojciec... mu ją złamał. Joanna też nie była święta. Katowała synka razem z kochankiem. Zabójca, tuż po zatrzymaniu przez policję, zeznał, że to był ich sposób na karcenie chłopca. Raz, gdy Oskar chciał spać z matką w łóżku, Artur go skopał. "Dałem mu dwa kopy i musiał wracać do swojego łóżeczka" - przechwalał się policjantom.

Czemu zabili dziecko? Jak zeznawał policjantom Artur N., dwa dni przed śmiercią Oskar zapomniał o panującej w domu "zasadzie" i... się rozpłakał. Dla oprawców to był wystarczający powód, by skatować dziecko. Mężczyzna dwa razy uderzył je pięścią w brzuch. Mały zaczął wymiotować krwią. Ale jego "opiekunowie" przez dwa dni nie wezwali pomocy. Patrzyli tylko, jak umiera. Dopiero gdy przestał wymiotować i ruszać się na łóżku, przestraszyli się i zadzwonili na pogotowie. Na policji Artur przyznał się do skatowania chłopca.

Artur N. odpowie za zabicie Oskara. Matka chłopczyka - za podżeganie do zabójstwa. Mogą posiedzieć za kratkami nawet do końca życia.