Rano nic nie zapowiadało tragedii. W amerykańskiej bazie Camp Dogwood swoje umiejętności prezentowała iracka obrona cywilna. Na pokaz zostali zaproszeni także polscy oficerowie. Po zakończeniu pokazu 20 naszych żołnierzy wsiadło do czterech honkerów i odjechało w kierunku swojej bazy w Karbali.
10.10 Strzelają do naszych!
Była 10.10 naszego czasu (czyli 12.10 w Iraku), gdy dojeżdżali do miejscowości Al-Mussaih. Z obu stron pustynia. I właśnie tam zostali zaatakowani seriami z karabinów maszynowych. Zamachowcy strzelali ukryci za jedną z piaskowych wydm. Atak był zaskoczeniem, o blachy aut dudniły pociski. Polacy natychmiast odpowiedzieli ogniem.
Niestety, trzy kule dosięgły majora Hieronima Kupczyka, oficera z 12. Dywizji Zmechanizowanej ze Szczecina. Jego stan był bardzo ciężki. Wszystkie auta sformowały konwój i z pełną prędkością ruszyły do Karbali. Od szpitala polowego w tym mieście dzieliło ich 30 kilometrów. Zbyt daleko.
Godz. 12.00 Śmierć rannego
W naszym obozie ciężko rannym oficerem natychmiast zajęli się najlepsi polscy lekarze. Major Kupczyk trafił na stół operacyjny. Personel całego szpitala postawiono na nogi, a lekarze przez godzinę walczyli o życie żołnierza. Niestety, dwa postrzały w szyję okazały się zbyt ciężkie. Około godziny 12 naszego czasu major Hieronim Kupczyk zmarł.
- To był znakomity żołnierz. Jeszcze w Szczecinie, gdy jako oficer 12. Dywizji Zmechanizowanej dowodził batalionem czołgów. W Iraku potwierdził swoje umiejętności - mówią zrozpaczeni żołnierze w Iraku. W polskiej misji major miał jedno z najistotniejszych zadań - ochronę najważniejszych tajemnic.
Major Hieronim Kupczyk zostawił żonę Jolantę i 21-letnią córkę, Martę.
Dopaść zabójców!
Atmosfera w polskim obozie była wczoraj przygnębiająca. Choć dowódcy oficjalnie powtarzali, że życie biegnie normalnym torem, w oczach żołnierzy widać było smutek. I wściekłość. Dopaść i zabić terrorystów - takie były wczoraj nastroje w bazie Camp Babilon. Wielu Polaków z Karbali wczoraj dzwoniło do swoich żon. Powiedzieć im, że są cali i zdrowi.
Polskie wojska kilka razy były ostrzeliwane w Iraku, jednak nikomu do tej pory nic się nie stało.
Generał przyniósł złą wiadomość
Wczoraj o 14 pod dom na ulicy gen. Berlinga w Szczecinie, gdzie mieszka rodzina Kupczyków, przyjechał generał Marek Samarcew, dowódca 12. Dywizji Zmechanizowanej, w której służył bohater. Przyjechał, by osobiście powiadomić o tragedii żonę i córkę. Generał zapewnił, że rodzina poległego zostanie otoczona szczególną opieką. Przed wyjazdem do Iraku wszyscy żołnierze zostali ubezpieczeni na koszt wojska. W ramach umowy za stratę ojca i męża panie Kupczyk dostaną 100 tys. zł.
Tragedia rozegrała się w szczerej pustyni, niedaleko maleńkiej wioski Al- Mussaih. Do polskiej bazy Camp Babilon żołnierze mieli aż 30 kilometrów. Ilu było napastników, nie wiadomo. Wiadomo, że napastnicy strzelali z kałasznikowów. W karoserii honkerów utknęło kilkadziesiąt kul.
Politycy uczcili minutą ciszy pamięć żołnierza-bohatera
Wszyscy w Polsce są wstrząśnięci tragiczną śmiercią polskiego żołnierza. Po południu z ministrami i premierem obradował prezydent. Wszyscy politycy uczcili pamięć majora Hieronima Kupczyka minutą ciszy.
Premier Leszek Miller: "Będziemy robić wszystko, by bezpieczeństwo polskich żołnierzy było jak największe.
Kpt David Romley, rzecznik Pentagonu: Nasze myśli i modlitwy łączą się z rodziną zabitego polskiego żołnierza. Mamy nadzieję, że jako koalicja będziemy kontynuowali nasze wielkie zadanie w Iraku mimo tej tragicznej straty.
Marek Siwiec, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego: To śmierć, która boli. Każdy, kto odpowiada za politykę, za bezpieczeństwo, musi sobie zadać pytanie, czy można było jej uniknąć. To jest pytanie, które na pewno będzie mi towarzyszyć. Wiedzieliśmy i wiedzieli żołnierze, którzy decydowali się tam jechać, jakie ryzyko podejmują.
Kuba, byłeś dobrym człowiekiem. Żegnaj!
- Będzie mi go brakowało - przyjaciel zabitego, major Mieczysław Sołtykiewicz nie kryje łez. Nie może uwierzyć, że śmierć zabrała jego "Kubę", Hieronima Kupczyka, który po nim obejmował dowodzenie w 12. Brygadzie Zmechanizowanej. Major Kupczyk służył w Szczecinie. Tu zostały jego żona Jolanta i 21-letnia córka Marta. Pani Jolanta też pracuje w wojsku jako księgowa. Marta studiuje oceanologię na Politechnice Szczecińskiej.
- Był profesjonalistą. Miał ogromną wiedzę fachową, przede wszystkim jednak był naszym kolegą - gen. Marek Samarcew, dowódca szczecińskiej 12. Dywizji jeszcze kilka godzin po śmierci majora Kupczyka, wciąż musiał robić długie przerwy w swoim wystąpieniu, by nie wybuchnąć płaczem.
Hieronim Kupczyk urodził się 19 września 1959 roku w Ostrowie Wielkopolskim. Do wojska trafił w 1978 roku, kiedy zaczął studia w Szkole Wojsk Pancernych w Poznaniu. I pancerniakiem był do końca, choć potem zajmował się ochroną tajemnic wojskowych. Również podczas misji w Iraku.
Rodziny żołnierzy w Iraku: Boże, nie daj im zginąć!
Dla wielu kobiet, których mężczyźni wyjechali na misję pokojową do Iraku wczorajszy dzień był najgorszyw życiu. Najpierw potworny strach, że zginął właśnie on, mój mąż, mój syn, mój ojciec. Potem ulga - nie, mój żyje.A potem ogromny żal i współczucie dla kobiety, która musi teraz znieść ból po utracie męża.
To miała być misja pokojowa
- Nie wiem, czy sama nie będę w takiej sytuacji za tydzień - płakała w słuchawkę Edyta Gąsiorowska, której mąż również służy w Iraku. - Jest mi strasznie przykro. Mam przed oczami dzieci, żonę tego żołnierza.
Pani Edyta zastanawia się co teraz powie minister obrony Jerzy Szmajdziński bliskim majora Kupczyka. - Przecież to miała być misja pokojowa. Kiedy wyjeżdżał wierzył, że wróci. On nie jechał na wojnę - pani Edycie drży głos. Gąsiorowska jest już spokojna. Jej mąż zadzwonił z Iraku wczoraj przed południem. Powiedział, że jest cały i zdrowy.
Boję się o mojego syna
- Rany Boskie! Na szczęście nie mój - szepnęła pani Balbina Antczak (54 l.) z Żywca, kiedy dowiedziała się od nas o strzelaninie. - Mój syn służy w Babilonie. Bardzo się o niego boję. Nie śpię nocami, cały czas płaczę ze strachu o jego zdrowie. Troska o bezpieczeństwo najlepiej strzeżonego polskiego żołnierza w Iraku spędza z powiek sen z oczu matki. - Wiem, że to nie on, że jest bezpieczny, ale się nadal boję. To przecież mój syn!
Żołnierska śmierć
- Cóż, śmierć na placu boju to jest żołnierska rzecz - uważa Katarzyna Szymańska (28 l.), której ojciec też jest w Iraku. - Rodziny powinny się z tym liczyć. Bardzo współczuję bliskim, wyobrażam sobie, co te rodziny przeżywają. Ale to jest wojna - dodaje Szymańska.