Trzej policjanci, którzy go konwojowali, zginęli od kul szaleńca. O swoich przeżyciach Tomasz C. opowiedział "Faktowi".

Mężczyzna był w centrum wstrząsających wydarzeń, jakie rozegrały się tuż za bramą Zakładu Karnego w Sieradzu. To po niego przyjechali policjanci - by go zabrać na przesłuchanie do pabianickiej prokuratury, gdzie toczy się śledztwo w sprawie rzekomych oszustw Tomasza C.

Mężczyzna jak przez mgłę pamięta tragiczne wydarzenia. Z ranami brzucha, uda i ręki, po ciężkiej, czterogodzinnej operacji, dochodzi do siebie w szpitalu więziennym w Łodzi. O tym, co przeżył, "Fakt" dowiedział się za pośrednictwem jego żony. Monika C. po wielkich trudach uzyskała zgodę na widzenie się z mężem. I ona zadała mu nasze pytania.

Tomasz C. został zatrzymany 22 marca, następnego dnia sąd aresztował go tymczasowo na trzy miesiące. Mężczyzna podejrzany jest o paserstwo i przebijanie numerów na samochodach i naczepach, którymi handlował. "26 marca miałem jechać na przesłuchanie do prokuratury w Pabianicach. Policjanci zaprowadzili mnie do samochodu, staliśmy przed bramą. I nagle rozległ się huk... Ktoś strzelał. To były ułamki sekund, wszystko działo się tak szybko!" - opowiada mężczyzna.

Usłyszał, jak w karoserię samochodu wbijają się pociski. To było, jakby ktoś bardzo mocno rzucał kamieniami. Jedna z kul trafiła go w brzuch, kolejna dosięgła siedzącego obok policjanta. Aresztant poczuł okropny ból. "Jakby ktoś mnie bił kijem... I zobaczyłem krew, całe morze krwi. W brzuchu miałem ogromną ranę. Włożyłem w nią pięć palców, by zatamować krew. Traciłem przytomność i na moment ją odzyskiwałem. Ściskałem ranę z całej siły" - szepcze. "Czas jakby stanął w miejscu. A tamten wciąż strzelał... modliłem się, modliłem się z całych sił, by przeżyć, by skończy się ten koszmar. A potem znów trafiła mnie kula i kolejna też" - dodaje Tomasz C.

Aresztant został ranny w brzuch, w pachwinę i lewą rękę. Godzinę i kwadrans wykrwawiał się w samochodzie, czekał aż snajper unieszkodliwi strzelającego strażnika. Dopiero wtedy ratownicy wyciągnęli go z samochodu. Przewieźli do szpitala.

Operowano go przez cztery godziny. Stracił mnóstwo krwi. Miał dużo szczęścia, jest postawnym, ważącym ok. 100 kilogramów mężczyzną, kula przeszyła powłoki brzuszne, ale nie uszkodziła wnętrzności. W gorszym stanie są inne zmasakrowane części jego ciała. Kości ręki zostały potrzaskane przez pocisk, trzeba było zrekonstruować żyły w udzie, bo były poszarpane przez kulę.

Od przesłuchujących go osób dowiedział się, że policjanci nie żyją. "Monika, dlaczego do mnie strzelali? Dlaczego chcieli mnie zabić, kto strzelał?" - pyta ciągle żonę. Nie może uwierzyć, że to strzelał strażnik! "Dlaczego to się stało?! Jestem niewinny, a przeze mnie zginęło trzech ludzi. Może gdybym odpowiadał z wolnej stopy, nie byłoby tej tragedii".

Mężczyzna do aresztu trafił tylko na podstawie pomówienia mężczyzny z Ukrainy. "On cieszy się wolnością, a mnie dosięgły kule. Gdybym nie został oskarżony, nie znalazłbym się w tym więzieniu, nie siedziałbym w tym samochodzie. Nic by się nie stało" - opowiada "Faktowi" jedyna żyjąca ofiara strażnika - mordercy.















Reklama