Wpis z 19 lipca. „Pewien pan wniósł pozew. Mniejsza o to, o co mu chodziło. (...) pozew ten wniósł przeciwko dzielnicowej komisji lokalowej, w związku z czym został on przez sąd odrzucony (...) jako wniesiony przeciwko stronie nieposiadającej zdolności sądowej (...)”. Pan został pouczony, przeciwko komu może wnieść swój pozew, i tu się zaczęło. „(...) Od chwili prawomocnego zakończenia sprawy do dziś wydano w tej sprawie już blisko 20 postanowień o odrzuceniu zażaleń powoda na kolejne postanowienia odrzucające kolejne jego zażalenia na kolejne postanowienia o odrzuceniu zażalenia na postanowienia Sądu Okręgowego (uff...). I końca jakoś nie widać. A sąd wszystkie te zażalenia rozpoznaje, wydając i doręczając wszystkim stronom odpowiednie postanowienia. Z uzasadnieniem i pouczeniem. Bo musi. Bo nie może walnąć młotkiem w stół i powiedzieć, że to są kpiny (...)” – pisze pan sędzia.
Od kilku miesięcy pewien sędzia pisze bloga. Robi to anonimowo. W kilkudziesięciu dotychczasowych wpisach pokazał więcej absurdów prawnych niż odbywające się kilka razy w roku ogólnopolskie narady wybitnych przedstawicieli środowiska.
I pokazuje jeszcze inny absurd prawny – postanowienie z pouczeniem o możliwości wniesienia zażalenia trzeba doręczać obu stronom, czyli pozywającemu i pozwanemu. „(...) To jest także Sabie Dorna, Koziołkowi Matołkowi i wszystkim siedmiu krasnoludkom, gdyby komuś przyszło do głowy ich pozwać” – wyjaśnia.
Sędzia podejmuje ważne dla środowiska tematy i widać, że ma swoje zdanie, a co ważniejsze, robi to z dystansem i poczuciem humoru. Jego wpisom nie sposób odmówić słuszności i widać w nich wiedzę praktyka. Może zamiast biadolić nad brakiem autorytetu polskich sędziów, trzeba im po prostu pozwolić mówić? Blog sędziego znajdziesz tu.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama