Na początku marca Jerzy Bahr, ambasador RP w Moskwie, rozmawiał z Siergiejem Nieczajewem, dyrektorem departamentu europejskiego w MSZ Rosji. Bahr ustalał przylot polskiej grupy, która w Smoleńsku i w Katyniu miała przypilnować przygotowań do obchodów 70. rocznicy katyńskiej.

Reklama

„Nieczajew poinformował, że według jego wiedzy jakiekolwiek korzystanie z lotniska w Smoleńsku może stanowić poważny problem” – napisał 11 marca ambasador Bahr w clarisie (niezaszyfrowana depesza dyplomatyczna – red.) wysłanym m.in. do Mariusza Kazany, który później zginął w Smoleńsku.

O jaki „problem” chodziło wyjaśnia wcześniejszy claris Bahra z 9 marca do Jarosława Bratkiewicza, dyrektora departamentu MSZ: „ (...) w związku z likwidacją jednostki wojskowej obsługującej lotnisko w Smoleńsku nie ma technicznej możliwości wylądowania samolotu specjalnego z grupą przygotowawczą wizyty premiera RP (brak sprzętu zabezpieczenia lotów w tym cystern paliwowych, mobilnych agregatów prądotwórczych, sprzętu utrzymania pasa startowego)”.

Z zeznań polskich urzędników MSZ wynika, że by mógł na to lotnisko przylecieć polski premier i prezydent, potrzebna była decyzja premiera Władimira Putina, który miał polecić, by na lotnisko przywieźć sprzęt niezbędny do bezpiecznego lądowania rejsowych samolotów.

– Wiedzieliśmy, że lotnisko nie jest czynne w sposób ciągły. Wedle mojej wiedzy strona rosyjska zapewniła, że smoleńskie lotnisko będzie gotowe na przyjęcie wizyty premiera Tuska – zeznała w czerwcu w Wojskowej Prokuraturze Okręgowej w Warszawie Beata Lamparska, zastępca dyrektora departamentu spraw zagranicznych kancelarii premiera.

Ale jeszcze 24 marca, na dwa tygodnie przez katastrofą, Rosjanie nie zgodzili się na lądowanie polskiego samolotu specjalnego z przedstawicielami m.in. polskiego MSZ, BOR oraz Kancelarii Premiera i Prezydenta Kaczyńskiego (byli tam m.in. Andrzej Przewoźnik, organizator uroczystości w Katyniu, i Mariusz Kazana, szef polskiego protokołu dyplomatycznego).

Stwierdzili, że „lotnisko jest nieczynnym lotniskiem wojskowym uruchamianym wyłącznie na specjalne okazje” – zeznała w czerwcu w wojskowej prokuraturze Małgorzata Łatkiewicz-Pawlak, zastępca dyrektora protokołu dyplomatycznego MSZ.

Reklama

Samolot wylądował w Moskwie, skąd Polacy samochodami pojechali do Smoleńska. Ale nie doczekali się na przyjazd Rosjan, z którymi współpracowali – złe warunki w Smoleńsku im także nie pozwoliły na lądowanie.

W jaki sposób Rosjanie chcieli sprawić, by 7 i 10 kwietnia w Smoleńsku mogły lądować polskie Tu-154 M z premierem i prezydentem? „Rosjanie zapewniali, że lotnisko to będzie gotowe na przylot naszych delegacji. (…) nie podawali żadnych szczegółów, jakie prace na tym lotnisku będą wykonywane” – zeznał w wojskowej prokuraturze Dariusz Górczyński, który wiosną był naczelnikiem wydziału Federacji Rosyjskiej w departamencie wschodnim MSZ.

Rosjanie przyznają, że lotnisko było pozbawione należytej opieki. – Bazujący tam pułk transportu lotniczego został przeniesiony z terenu lotniska – potwierdził „DGP” Andriej Ewsiejenkow, rzecznik gubernatora obwodu smoleńskiego. Dopiero po katastrofie 10 kwietnia władze obwodu smoleńskiego zamierzają wyremontować Siewierne. – Planujemy rekonstrukcję tak, by obsługiwało samoloty wojskowe i cywilne. Chcemy to zrobić do 2013 roku. Ministerstwo Obrony już udzieliło wstępnej zgody – dodał Ewsiejenkow.

Nasza wojskowa prokuratura zażądała od rosyjskiej informacji na temat stanu lotniska przed katastrofą. Polscy śledczy chcą wiedzieć, jaki sprzęt Rosjanie ustawili na lotnisku 7 kwietnia, gdy lądowali tam Tusk i Putin. I czy te same urządzenia działały 10 kwietnia.

– Do dzisiaj wniosek nie został zrealizowany – mówi „DGP” pułkownik Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Być może odpowiedzi uda się poznać po 17 sierpnia – tego dnia Krzysztof Parulski, naczelny prokurator wojskowy, ma w Moskwie odebrać kolejne tomy akt rosyjskiego śledztwa.