O tym, że z miejsca tragedii miały odjechać karetki na sygnale, zeznał - według "Gazety Polskiej" - funkcjonariusz BOR. Jednak prokuratura przez pół roku najprawdopodobniej nie zweryfikowała jego słów.

Reklama

Tymczasem zeznania te zgadzają się z komunikatem MSZ, podanym tuż po godzinie 11. Ówczesny rzecznik resortu twierdził, że ranne są trzy osoby, i że informacja ta pochodzi z Agencji Reutera.

"Gazeta Polska" zastanawia się, dlaczego zeznania te nie zostały zweryfikowane. Zdaniem tygodnika, jeśli karetki rzeczywiście odjechały na sygnale, musieli być w nich ranni. Ciał zabitych nie przewozi się bowiem z ambulansach na sygnale - twierdzi "Gazeta Polska". I stawia pytanie: jeśli ktoś przeżył, to kto to był, co się z nim stało i dlaczego informacje te ukryto.

Według informacji tygodnika, w Agencji Wywiadu znajdują się notatki z rozmów polskich wywiadowców z Rosjanami, którzy znaleźli się na miejscu katastrofy. Mieli oni słyszeć ludzkie głosy i wystrzały. Gazeta przypomina także, że na jednym z filmów nakręconych tuż po wypadku słychać odgłosy wystrzałów.

"Dlaczego w przypadku przeżycia rannych jednych miano by dobijać, jak spekulują niektórzy, innych zabierać karetkami? Odpowiedź dałaby identyfikacja osób, które znajdowały się w karetkach" - piszą dziennikarze "Gazety Polskiej".