Podczas operacji "Cele" nie podsłuchiwano dziennikarzy - zeznał w środę przed sejmową komisją śledczą ds. nacisków dyrektor CBŚ w latach 2006-2007 Jarosław Marzec. Zastrzegł, że o szczegółach działań może powiedzieć tylko na posiedzeniu niejawnym.

Reklama

"Zjawisko podsłuchiwania dziennikarzy nie miało miejsca w CBŚ" - oświadczył Marzec.

Marzec zeznał, że jako szef zarządu warszawskiego CBŚ w 2006 r. otrzymał oficjalne pismo od ówczesnego dyrektora wydziału do walki z przestępczością zorganizowaną Prokuratury Krajowej Bogdana Święczkowskiego (późniejszego szefa ABW). Jak zeznał, dokument "zawierał treści stwierdzające, że w dyspozycji prokuratury znajdują się informacje o zagrożeniach dla ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry i ówczesnego prokuratora krajowego Janusza Kaczmarka".

Marzec powiedział, że skierował ten dokument do podległej mu komórki CBŚ. Świadek zeznał, że o sprawie poinformował m.in. Kaczmarka.

Część świadków komisji, m.in. dziennikarz Robert Zieliński, zeznała, że podczas tej operacji służby "w sposób ewidentny" nadużywały swoich uprawnień. Zdaniem Zielińskiego, wyłudzono m.in. zgodę na podsłuchy. Sprawa "Cele" dotyczyła zagrożenia bezpieczeństwa Ziobry i Kaczmarka. Sprawę nadzorował Marzec.

Marzec zeznał również, że był świadkiem konfliktu między CBŚ a CBA. Dodał, że zna 12-13 przypadków, przy których tzw. afera gruntowa "to pikuś". Zadeklarował, że o szczegółach opowie na posiedzeniu niejawnym.

"Przez cały czas zachowywałem się jak policjant" - oświadczył Marzec. Zaznaczył, że nieprawdą jest, że swoją promocję w strukturach CBŚ zawdzięcza b. szefowi MSWiA Januszowi Kaczmarkowi.

Reklama



Podkreślił, że jako szef CBŚ bronił tę instytucję "przed prowadzeniem za rękę przez prokuratorów i wykonywaniem ich bezpośrednich wytycznych". "Nie wiem, w jakich gabinetach, wśród jakich polityków została podjęta decyzja przeniesienia kilku naczelników CBŚ w inne miejsce" - powiedział.

Marzec zeznał, że nie chciał być przeniesiony do pracy w warszawskiej delegaturze CBŚ. Dodał, że pisał w tej sprawie m.in. do ówczesnego komendanta głównego policji Marka Bieńkowskiego.

"Warunki, które poznałem (w warszawskim CBŚ - PAP), spowodowały u mnie kolizję wyobrażeń i potężny stres (...) Podejmowałem prawne działanie (...) mające zmienić sytuację, którą zastałem" - zeznał Marzec. Zastrzegł, że o szczegółach może powiedzieć na posiedzeniu niejawnym.

"Stwierdziłem, że struktura warszawska jest najbardziej zainteresowana świętym spokojem" - powiedział Marzec. Dodał, że jego pisma i raporty były wielokrotnie odsyłane, pozostawały bez reakcji. "Zderzałem się ze ścianą" - ocenił.

Marzec powiedział też, że odniósł wrażenie, iż jego zainteresowanie niektórymi sprawami było "niewygodne" oraz że przyjęto wobec niego "taktykę zagłuszania", "wprost zamykania ust" i "grożenia konsekwencjami służbowymi".