Przeprowadzający oględziny wraku dr Waldemar Ossowski z działu badań podwodnych Centralnego Muzeum Morskiego w Gdańsku poinformował w czwartek PAP, że pobrane do badań próbki drewna z kadłuba statku "nie pasują do żadnych istniejących skal dendrochronologicznych z terenu Polski".
"Oznacza to, że drewno, z jakiego wykonano wrak, musi pochodzić z dalszych regionów, najprawdopodobniej z północnej Skandynawii, północnych krajów bałtyckich lub północnej Rosji. Dlatego wyniki pomiarów zostały wysłane do laboratorium w Estonii, które może posiadać materiały porównawcze umożliwiające datowanie wraka" - wyjaśnił Ossowski.
Oględziny przeprowadzono 18 stycznia. Na podstawie dokonanych wówczas pomiarów archeolodzy uznali, że była to duża jednostka o długości 32,5 m, szerokości 5 m, zbudowana na północnym wybrzeżu Bałtyku nie wcześniej niż w XVIII wieku.
Wrak w połowie grudnia 2010 r. podczas patrolu odkryli funkcjonariusze Straży Granicznej. Według nich jednostka miała ok. 50 m długości i 4-5 m szerokości. Obecnie zostały z niej jedynie fragmenty burt i pokładu. Są one częściowo zanurzone w wodzie.
Kierownik działu badań podwodnych Muzeum Morskiego Iwona Pomian mówiła wówczas PAP, że wrak jest znany archeologom gdzieś od lat 90. i był już wstępnie dokumentowany.
Podczas tamtych badań pozostałości statku nie były jednak tak bardzo odsłonięte przez morze jak w styczniu br. Wówczas archeolodzy z muzeum podejrzewali, że jest to XIX-wieczny kuter rybacki. Jak wyjaśniała Pomian, "wskazywały na to wykonane z miedzi nity, których używano w tamtym okresie przy konstrukcji stewy dziobowej".
Według Urzędu Morskiego w Słupsku, odsłonięte przez morze fragmenty kadłuba mogą być pozostałościami po wykonanym z sosny syberyjskiej wraku barki do przewozu drewna z okresu międzywojennego.
Łeba była w tym czasie znaczącym portem dla tego typu ładunku. Ponieważ port nie miał odpowiedniej głębokości, statki mogły do niego wejść dopiero po częściowym rozładowaniu na redzie, czyli tzw. odlichtowaniu.
Rozładowany na redzie statek łatwo mógł stać się ofiarą morza, które w czasie sztormu potrafiło wyrzucić go na brzeg. Taki los prawdopodobnie spotkał wrak znajdujący się na plaży koło Łeby.
Inną koncepcję pochodzenia wraku wysunął burmistrz Łeby Andrzej Strzechmiński. Opierając się na materiałach z niemieckiego archiwum w Bremmen, Strzechmiński uznał, że fragmenty kadłuba mogą być pozostałościami po barce "Oldenfelde", która 23 stycznia 1921 r. podczas sztormu urwała się z holu i została wyrzucona na mieliznę na wschód od miasta.
Z archiwaliów wiadomo, że jedostka miała tonaż brutto 789 BRT, czyli nieużywanych już przy miarach statków ton rejestrowych (1 BRT odpowiadało 2,38 m sześć.). Chociaż po wyrzuceniu na brzeg nie doznała znacznych uszkodzeń, ponowne zepchnięcie jej do morza wiązało się z tak dużymi kosztami, że armator zabrał z jednostki wszystko, co nadawało się do ponownego wykorzystania, a kadłub zostawił na plaży.