W piątek Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa kontynuował ten proces. Zeznawać miał b. prezydent Lech Wałęsa. w marcu w rozmowie z PAP oświadczył on, że w 1995 r. odrzucił propozycję Kobylańskiego, który miał mu wtedy proponować 200 tys. dolarów w zamian za wpływ na obsadę ambasadorskich stanowisk w Ameryce Płd.
Wałęsa nie stawił się jednak, a szef jego fundacji Piotr Gulczyński poinformował sąd, że z uwagi na liczne obowiązki b. prezydenta jego obecność w sądzie przez najbliższe pół roku "będzie bardzo utrudniona".
Sąd postanowił ponowić wezwanie Wałęsy na 12 sierpnia, a w wypadku, gdyby znów się on nie stawił - rozważy zmianę decyzji i odstąpienie od wzywania tego świadka.
Zarazem prowadzący proces sędzia Robert Żak podkreślił, że sprawa jest już na granicy przedawnienia karalności (termin wynosi sześć lat od chwili czynu), więc nie wyklucza, że z tej przyczyny będzie umorzona.
Adwokaci oskarżonych powołują się na ogólną zasadę prawną, w myśl której jeśli w sprawie zebrano dowody pozwalające wydać wyrok uniewinniający - należy to uczynić, a nie umarzać postępowanie. Ich zdaniem właśnie tak powinno się stać. Uznania winy oskarżonych domaga się pełnomocnik Kobylańskiego.
Prywatny proces karny, w którym Kobylański oskarża dyplomatów i dziennikarzy o zniesławienie przez podanie nieprawdy, jakoby głosił antysemickie treści, trwa od marca 2009 r. Podsądni nie przyznają się do zarzutu, za który grozi do dwóch lat więzienia. Przywołują na swą obronę jego słowa, np. że "jedna trzecia polskich biskupów to Żydzi"; "Żydzi zawsze będą nienawidzić Polaków", bo mają "parszywe geny". Oskarżyciel prywatny chce też, by każdy oskarżony wpłacił 100 tys. zł na cel charytatywny.
Wniosek o wezwanie na świadka Wałęsy złożył mec. Dariusz Turek, obrońca oskarżonego w tej sprawie Ryszarda Schnepfa (dyplomata, b. wiceszef MSZ, obecnie ambasador RP w Madrycie) i jego żony, dziennikarki Doroty Wysockiej-Schnepf. Chodzi o sytuację z 25 lutego 1995 r., gdy prezydent Wałęsa składał oficjalną wizytę w Urugwaju. Schnepf mówił w marcu PAP, że w rozmowie z nim Wałęsa potwierdził, iż pamięta tę sytuację.
Prawnik Kobylańskiego mec. Andrzej Lew-Mirski już wcześniej w trakcie procesu oświadczał, że zarzuty Schnepfa są nieprawdziwe.
87-letni dziś Kobylański to milioner, założyciel i szef Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich w Ameryce Łacińskiej (USOPAŁ), b. konsul honorowy RP w Urugwaju (odwołany w 2000 r. m.in. za antysemickie wypowiedzi przez ówczesnego szefa MSZ Władysława Bartoszewskiego). Czując się dotknięty tekstami w "Gazecie Wyborczej", "Rzeczpospolitej", "Newsweeku" i "Polityce", skierował prywatny akt oskarżenia. Liczy on prawie sto stron i dotyczy tekstów prasowych o Kobylańskim, w których wspominano m.in. o jego antysemickich wypowiedziach i podejrzeniach IPN, że w czasie wojny mógł wydawać za pieniądze Żydów Niemcom (w 2007 r. IPN umorzył śledztwo w tej sprawie).
Jako oskarżyciel prywatny Kobylański twierdzi, że zarzuty, o których donosiły media, to kłamstwa, a publikacje miały na celu poniżenie go jako Polaka i patrioty i "odebranie zaufania potrzebnego do sprawowania funkcji prezesa USOPAŁ". Lew-Mirski uważa, że do dziś w procesie nie przedstawiono żadnych dowodów podważających słowa Kobylańskiego. Milioner procesuje się też z obecnym szefem MSZ Radosławem Sikorskim, który Kobylańskiego nazwał "typem spod ciemnej gwiazdy" i przed sądem dowodzi, że miał prawo użyć tych słów.
W 2004 r. "Gazeta Wyborcza" opisała działalność Kobylańskiego. Według jednej z wersji jego życiorysu, w 1942 r. trafił on na Pawiak i do obozów koncentracyjnych. Po wojnie znalazł się w Austrii, potem we Włoszech; dorobił się wielkich pieniędzy. W 1952 r. wyjechał do Paragwaju, wiele wskazuje na to, że za pomocą siatki Odessa wspomagającej ucieczkę z Europy nazistów i ich współpracowników - twierdziła "GW".