Tygodnik "Do Rzeczy" zaatakował wybitnego ekonomistę i bohatera powstania warszawskiego. Zdaniem Sławomira Cenckiewicza i Piotra Woyciechowskiego prof. Witold Kieżun był tajnym współpracownikiem SB o kryptonimie "Tamiza". Profesor, zdaniem dziennikarzy tygodnika, miał robić dzięki temu karierę w PRL. Po tym artykule, jak twierdzi asystent profesora, Witold Kieżun przeszedł zapaść.

Reklama

Ekonomista udzielił wywiadu TV Republice. Olbrzymia większość to po prostu zwykłe kłamstwo - mówi. Dodaje, że owszem, spotykał się z kapitanem Szlubowskim, który zdaniem "Do Rzeczy" miał być jego oficerem prowadzącym, jednak nie podpisywał żadnej lojalki i nie wiedział, że został zarejestrowany jako TW. Że ja jestem tajnym - do cholery ciężkiej - współpracownikiem? Mi do głowy nie przyszło... Oczywiście, co pewien czas wzywał mnie. Ale ja tajny współpracownik? Jeszcze z pseudonimem? - grzmiał profesor. Jak pan Woyciechowski do mnie przyszedł i otworzyłem te dokumenty, zobaczyłem, że jestem TW, chciałem się zastrzelić. Mam jeszcze pistolet . Córka wytrąciła mi go z rąk - dodał.

Profesor nie wystąpi jednak o autolustrację. Nie będę tracił na to ostatnich lat swojego życia. Mam jeszcze swoje plany, pisze książki. Gdybym był o 10 lat młodszy, to tak - stwierdził. Przypomniał, że podobna sytuacja spotkała Wiesława Chrzanowskiego, którego też niesprawiedliwie oskarżono o współpracę z SB.

Autorów tekstu broni za to Rafał Ziemkiewicz. Byłoby skrają hipokryzją i krańcową nieuczciwością lustrować "Bolka" i jemu podobnych, a nie zajmować się przeszłością takich postaci, jak prof. Kieżun, tylko dlatego, że to są "nasi" - powiedział w TV Republika publicysta.

ZOBACZ TAKŻE: Profesor Witold Kieżun: Niemiec stał tyłem, strzeliłem mu w plecy. Krzyknął "Mutter">>>