Od najmłodszych lat Paweł z Sulęcina (woj. lubuskie) marzył, aby zostać misjonarzem. Skończył seminarium lazarystów. Prosto z Krakowa pojechał do Paryża, aby tam dobrze poznać język francuski. W 1987 r. jego marzenia się spełniły. Wysłano go na Madagaskar - pisze "Fakt".

Reklama

Przez kilka lat pełnił duszpasterską służbę w misji, którą kierował miejscowy biskup. Był on stryjem pięknej Raphaline. Dziewczyna - wydana za mąż za wieśniaka z sąsiedniej wsi - była maltretowana, bita i szykanowana. Uciekła w końcu do stryja i ukryła się w zabudowaniach misji - pisze "Fakt".

Młody polski misjonarz początkowo nie zwracał uwagi na dziewczynę. Ona z daleka zerkała zamglonym z miłości wzrokiem za przystojnym księdzem. Na próżno walczyli z uczuciem, które w końcu wybuchło z olbrzymią siłą, kiedy pewnego dnia podczas komunii ich oczy się spotkały - pisze "Fakt".

On zrzucił sutannę i powiedział biskupowi, że odtąd będzie wiódł świecki żywot. Ślub kościelny wzięli jeszcze na Madagaskarze. Tam też urodziło się ich pierwsze dziecko, córeczka Sandy. W Polsce przyszła na świat jeszcze trójka dzieci: Bogusława, Baniamin i Gracja - pisze "Fakt". On już nie był ojcem Pawłem, tylko został magazynierem w jednostce wojskowej koło Sulęcina. Ona zarabiała jako fryzjerka. Zamieszkali na strychu. Dopiero po ciężkich bojach udało im się zdobyć mieszkanie. Raphaline jednak inaczej wyobrażała sobie przyszłość w wymarzonej Europie.

Reklama

Między Pawłem i Raphaline coraz częściej dochodziło do kłótni. W końcu, po kolejnej awanturze, kobieta opuściła Pawła i dzieci. Doprowadziła jeszcze do tego, że męża wymeldowano w sulęcińskim magistracie z ich wspólnego mieszkania.

"To było bezprawie, bo nie mieliśmy rozwodu" - mówi "Faktowi" Paweł. Sąd przyznał mu opiekę nad dziećmi. Zamieszkał z nimi w dwupokojowym mieszkaniu u swojej mamy Adeli.

Dziś jest dobrym ojcem. Choć jego była żona wyjechała z innym mężczyzną gdzieś w Polskę, nadal nie powie o niej złego słowa. Tylko chwilami Paweł zastanawia się, czy dobrze postąpił, ulegając ziemskiej miłości i zrzucając sutannę.

"Ale gdy patrzę, jak rosną moje dzieci, gdy się śmieją i weselą, jestem naprawdę szczęśliwy" - mówi "Faktowi" były ksiądz.