Paszportu nie zatrzymał wcześniej prokurator, choć argument o możliwości ucieczki podnosił w każdym wniosku o areszt i jego przedłużenie - pisze "Gazeta Wyborcza". Nie zadbał o jego zajęcie sąd w Pabianicach, gdzie Marek Dochnal sądzony ma być za skorumpowanie byłego barona SLD Andrzeja Pęczaka. Choć to właśnie ten sąd w październiku ubiegłego roku nałożył na Dochnala zakaz opuszczania kraju, "połączony z zatrzymaniem paszportu".
Dochnal oskarżony o korupcję, podejrzany o pranie brudnych pieniędzy, wyszedł z aresztu w ostatni czwartek. Sąd nie zgodził się z wnioskiem prokuratury, by siedzącemu za murami od blisko trzech i pół roku lobbyście przedłużyć areszt o kolejne trzy miesiące.
Okazało się, że kiedy Dochnal opuszczał Zakład Karny w Sieradzu, służba więzienna wydała mu także jego polski paszport, ważny do 2012 roku. Dochnala aresztowano za rządów SLD, w areszcie przetrwał rządy PiS i dopiero teraz wyszedł na wolność. I nikt nie wpadł na pomysł zatrzymania mu dokumentu.
"Może mataczyć, może uciec" - komentowali niektórzy politycy, publicyści, prokuratura. Ale wczoraj - piątego dnia od wyjścia z aresztu - reporter "Gazety Wyborczej" spotkał Dochnala z żoną w jednej z warszawskich restauracji. A więc nie wyjechał. A mógł.
"Wydaje się, że decyzja o oddaniu dokumentu, który umożliwia poruszanie się po całym świecie, ucina spekulacje na temat możliwej ucieczki z kraju mojego klienta" - zapewnia mecenas Jacek Gutkowski, jeden z adwokatów lobbysty.