Najpierw reporter "Faktu" zadzwonił do sanatorium Continental w Krynicy jako zwykły pacjent pytający o miejsce. "Chyba pan żartuje, mamy pełne obłożenie" - usłyszał w słuchawce. Głos recepcjonistki rozbrzmiewał zdziwieniem i lekką irytacją. Kobieta była zdumiona, że ktoś ma nadzieję na pokój w sanatorium bez kolejki. Jej głos zamienił się w czystą słodycz, kiedy po pewnym czasie ten sam reporter zadzwonił, podając się za asystenta jednego z ministrów. Został natychmiast połączony z osobistą komórką dyrektora, którego nie było akurat w pracy.

Reklama

"Usilnie poszukujemy miejsca dla mamy pana ministra w sanatorium" - mówił reporter "Faktu". "Wszędzie miejsca są pozajmowane. Może u pana by się coś znalazło?".

"Na pewno znajdę, na pewno znajdę i pokoik będę miał do dyspozycji" - zadeklarował od razu dyrektor Krzysztof Żyłka. "Zawsze utrzymuję jakiś pokój tak na wszelki wypadek, w takich sytuacjach się to przydaje" - pochwalił się swoją dalekowzrocznością. Po kilku minutach oddzwonił jeszcze, żeby zapewnić, że mama ministra może przyjechać do Krynicy w dowolnym terminie.

Po raz kolejny okazało się miejsce w przedszkolu, praca, wizyta u lekarza specjalisty czy policyjna obstawa - to wszystko jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki można załatwić przez telefon - bulwersuje się "Fakt". Oczywiście chwaląc się do słuchawki znajomościami.