Sopot każdego roku przyciąga prawdziwe rzesze turystów. Ale wylegiwanie się na plażach kurortu zwykle nie należy do przyjemnych. Natknąć się tam można na niespodzianki: puste puszki i butelki, niedopałki, papierowe opakowania. Śmieci są wszechobecne.

No chyba, że Sopot ma odwiedzić jakaś szycha. Wtedy ludzie odpowiedzialni za porządek rzucają się do pracy. Już na samą wiadomość o przyjeździe notabli dostają gorączki.

Reklama

Marcina Wargin, pełniący obowiązki dyrektora Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Sopocie, był bardzo podekscytowany, gdy "Fakt" zadzwonił do niego, podając się za pracownika urzędu wojewódzkiego i zapowiedział wizytę posłów z podkomisji do spraw turystyki.

"O godzine 13 panowie posłowie mają lunch w restauracji przy plaży, potem w programie jest spacer brzegiem morza" - tłumaczyli dziennikarze. "W związku z tym mamy do pana taką prośbę: czy jest pan w stanie zwrócić rano szczególną uwagę, żeby solidniej wysprzątali ten teren na plaży?".

"Na pewno dopilnuję, żeby wszystko było w porządku" - zapewnił dyrektor. I dotrzymał słowa. Już dwie godziny po telefonie zaczęły się porządki i trwały też następnego dnia rano.

Uzbrojeni w worki na śmieci ludzie skrupulatnie czyścili plażę w miejscu, gdzie miała przebiegać trasa poselskiego spacerku. Uwijali się jak w ukropie - pisze "Fakt".

Oburzające jest jednak to, że dopiero hasło "poseł" mobilizuje urzędników - bulwersuje się "Fakt".