Wszystko się zaczęło od smsa, jakiego otrzymała Jolanta M. od swojego syna Marcina. W jego treści była dramatyczna informacja o ciężkiej chorobie wnuczka kobiety, u którego zdiagnozowano nowotwór złośliwy. 29-latek poprosił o pieniądze na leczenie umierającego syna w klinice onkologicznej.
Bez chwili zastanowienia babcia przelała na konto młodego małżeństwa kilka tysięcy złotych. Później otrzymywała kolejne smsy od syna i synowej. Znowu potrzebowali pieniędzy, bo Patryk trafiał kolejno do różnych szpitali w Polsce, jego stan się pogarszał, musiał wyjechać do Francji i Szwecji. Tłumaczyli, że nie mają na to pieniędzy, bo matka pięciolatka nie pracuje.
Jolancie M. zaczęła zapożyczać się u rodziny, znajomych, a także wzięła kredyt w banku. Nie mogła przecież pozostawić ich bez pomocy. Kiedy chciała odwiedzić wnuka, rodzice za każdym razem znajdowali liczne wymówki. To spowodowało, że kobieta nabrała podejrzeń.
W końcu okazało się, że cała historia o umierającym Patryku została zmyślona, a jej syn Marcin wraz z żoną Małgorzatą niemal całą kwotę wydali w centrach handlowych. Chłopiec nigdy nie chorował na raka, a jedyny zabieg chirurgiczny, jaki przeszedł to usunięcie migdałków.
Według ustaleń prokuratury małżeństwo przez siedem miesięcy wyłudziło od kobiety ponad 266 tysięcy złotych. Podczas przesłuchania rodzice Patryka twierdzili, że wcześniej pożyczyli jego babci 200 tysięcy i w ten sposób teraz odbierali dług. Ich słowa nie znalazły jednak potwierdzenia.
Oboje usłyszeli zarzuty doprowadzenia osoby do niekorzystnego rozporządzenia własnym mieniem znacznej wartości. Grozi za to do 10 lat więzienia.