Prezydent Stalowej Woli Andrzej Szlązak nazwał Powstanie Warszawskie "szaleńczym zrywem od początku skazanym na bezprzykładną katastrofę militarną, polityczną i humanitarną". Dlatego nie spełnił prośby wojewody Mirosława Karapyty, którą nazwał "manipulacją rodem z PRL-u", i nie włączył syren 1 sierpnia o godzinie 17.
Prezydent syreny włączył, tylko że o godz. 11.55. Dla wojewody jest to podstawą do tego, by sprawę skierować na policję albo do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. "Andrzej Szlęzak, prezydent Stalowej Woli naruszył prawo i bezpieczeństwo włączając syreny alarmowe 1 sierpnia o godz. 11.55" - tłumaczy wojewoda.
"Nikt nie wydał zgody prezydentowi na włączenie syren o tej godzinie. Jego decyzja zakłóciła pewien porządek. Naruszyła prawo i bezpieczeństwo. W związku z tym skieruję wniosek do policji albo ABW, by ocenili to działanie" - cytuje słowa wojewody portal nowiny24.pl.
"W tym zestawie brakuje jeszcze papieża, ONZ i Dalajlamy. Działania wojewody coraz mniej mnie zaskakują. Sądziłem, że przedstawiciel rządu w regionie powinien zajmować się poważniejszymi sprawami" - odpowiada mu Szlęzak.
Wojewoda twierdzi, że ludzie byli zdezorientowani syrenami. Ale co innego mówi policja. Mieszkańcy Stalowej Woli prawie syren nie usłyszeli, bo udało się uruchomić zaledwie trzy.