Zgwałcona 17-latka nie pasuje do typowego stereotypu imprezującej dziewczyny z małej miejscowości. W nocy z 18 na 19 lipca wybrała się na urodziny kolegi organizowane na działkach pod Tucholą (woj. kujawsko-pomorskie). To była jej pierwsza impreza w życiu. Na co dzień dziewczyna zajmuje sie rzeźbą i malarstwem, jest stypendystką marszałka województwa.
Po feralnej imprezie znalazł ją brat. Była przemoczona, miała drgawki. "Siostra nie jest typem imprezowiczki. Wiem, że tam ją namawiali do picia wódki. Jeden z nich przyznał się, że z nią współżył. Powiedział, że nie weźmie wszystkiego na siebie i wskazał trzech innych" - opowiada brat poszkodowanej, sam dorosły mężczyzna.
Dziewczyna ma wyniki obdukcji wskazujące, że została zgwałcona. Mimo tego sprawcy pozostają na wolności. Ojciec dziewczyny oburzony odrzuceniem jego wniosku o tymczasowej aresztowanie sprawców, napisał skargę do ministerstwa sprawiedliwości. Tam zdecydowano, że nadzór nad śledztwem przejmie prokuratura apelacyjna w Gdańsku. To nie spodobało się prokuratorom z Tucholi. "Zamiast pisać do Warszawy, ten tatuś powinien raczej spojrzeć na wychowanie dziecka. Takie można odnieść wrażenie, czytając akta sprawy" - usłyszeli w lokalnej prokuraturze dziennikarze "Expressu Bydgoskiego", którzy nagłośnili sprawę. Na takie stwierdzenia oburza się ojciec dziewczyny. "Sprawcy zawsze będą twierdzić, że sama chciała. Podobno zeznali, że córka miała ochotę na seks zbiorowy. Jak mogła się na cokolwiek zgodzić lub nie, skoro była nieprzytomna. Była cała posiniaczona" - mówi.
Tymczasem prokuratura w Tucholi nie ma sobie nic do zarzucenia. "Przesłuchaliśmy większość świadków. W zeznaniach uczestników imprezy są znaczące różnice. Jedni twierdzą, że dziewczyna została wykorzystana seksualnie. Inni mówią, że sama tego chciała. Czekamy na wyniki badań retrospektywnych, które mają odpowiedzieć, czy nastolatka wypiła tyle alkoholu, by móc stracić przytomność" - mówi Krzysztof Ziehlke, szef Prokuratury Rejonowej w Tucholi.