Paulina Nowosielska: ZUS tonie, a nasze emerytury są zagrożone?
Jerzy Osiatyński*: Sprawa jest poważna, kiedy popatrzeć, jakie są przyczyny narastającego deficytu w systemie ubezpieczeń społecznych. Otóż liczba niepracujących w relacji do pracujących od lat powiększa się, głównie za sprawą czynników demograficznych. I dziś mamy trzy rozwiązania. Albo podnieść składkę emerytalną, albo obniżyć przeciętną relacje emerytury do płacy, albo zahamować proces zwiększania się liczby emerytów w stosunku do liczby pracujących.

Reklama

Coś z tego ma szansę zostać wykonane?
Problem Polski polega na tym, że relacja liczby osób aktywnych zawodowo do otrzymujących świadczenia jest o około 10 punktów procentowych niższa niż przeciętnie w Europie. Wszystkie dotychczasowe próby poprawy tej relacji były podejmowane na zbyt małą skalę. Jednak bez drastycznych ruchów będziemy coraz więcej dopłacać z budżetu do świadczeń emerytalnych. Nie poprawimy też finansów publicznych.

Czyli to przesądzone, że czeka nas podwyższenie wieku emerytalnego i likwidacja przywilejów emerytalnych?
Tak. Trzeba możliwie najszybciej zrównać wiek emerytalny kobiet i mężczyzn. Polka, która dziś nie skończyła 40 lat, będzie żyła jakieś 7-8 lat dłużej niż jej rówieśnik - mężczyzna. W efekcie dyskryminacji, przy tych samych kwalifikacjach, na tym samym stanowisku, kobieta dostaje na ogół mniejsze wynagrodzenie. Pracuje też o pięć lat krócej. A skoro tak, to zgromadzony przez lata pracy kapitał, podstawa wyliczenia emerytury, będzie odpowiednio mniejszy. Mniejszą skumulowaną sumę trzeba podzielić na większą ilość lat. I to jest podstawowa przyczyna, dla której do zrównania wieku emerytalnego mężczyzn i kobiet trzeba dążyć. Brak równości okresów składkowych i płac. Jednak wydłużając wiek emerytalny kobiet trzeba zarazem zaliczać urlopy macierzyńskie i wychowawcze do okresów składkowych. Wiek emerytalny powinien być wydłużany stopniowo. Co rok o dwa, trzy lata. Być może w różny sposób, w różnych grupach zawodowych. Docelowo średnio do około 67 roku życia. Natomiast usunięcie przywilejów powinno pójść kompleksowo. Począwszy od służb mundurowych, czyli wojska, policji, na sędziach i prokuratorach kończąc. Lista jest długa.

czytaj dalej



Reklama

I to jest realne?
Ja mówię o tym, co pożądane. Póki co wysiłki rządu Donalda Tuska są daleko nie na miarę potrzeb. Jednocześnie nie można na dłuższą metę utrzymać tak wielkiego deficytu budżetowego i długu publicznego w relacji do PKB. Tymczasem możliwości ich redukcji przez działania po stronie wydatków publicznych krytycznie zależą od zwiększenia aktywności zawodowej Polaków.

W 2008 r. ZUS przyznał 340 tys. nowych emerytur, z czego większość osobom, które nie osiągnęły wieku emerytalnego.
To była decyzja polityczna. Podobnie, jak te z lat 2005 i 2007, kiedy rządzący podejmowali decyzje o wydłużaniu o kolejne lata przywilejów emerytalnych. Bo było przed wyborami. Dziś znów jesteśmy przed wyborami. Moje polityczne doświadczenie każe mi być sceptycznym i nie oczekiwać od rządu wielkich zmian. Dodam - każdego rządu, który dziś sprawowałby władzę. Wobec tego muszę stąd wyciągnąć wniosek, że dopłaty do ZUS i większy deficyt w 2011 r. to pewnik. Nie zapominajmy przy tym, że choć wynik finansowy ZUS nie jest elementem budżetu państwa, to stanowi o deficycie całego sektora finansów publicznych, ten zaś się liczy przy spełnianiu kryteriów umożliwiających wejście do strefy euro.

Reklama

I tak zbliżamy się do progu ostrożnościowego 55 proc. PKB. Diabli, za przeproszeniem, go wezmą?
Moim zdaniem bez sensu w ogóle zaostrzano progi. Już poprzednie były dostatecznie surowe. To jest wymuszanie dyscypliny na papierze, kiedy nie można jej wymusić w życiu. Prawdopodobnie teraz trzeba będzie na kilka lat odłożyć obowiązywanie tych zaostrzeń. Zresztą, to nie jest problem tylko Polski. Podobne problemy z fiskalnymi kryteriami UE występują w Niemczech, Francji i wielu innych krajach. Wobec podobnej demografii rządy chcą tam wydłużać przeciętny okres pracy, zwiększyć składki emerytalne, a ludzie protestują.

Czy nasze wejście do strefy euro odsunie się w czasie? Bo nie spełniamy kryteriów długu publicznego i deficytu?
Można tak na to patrzeć. Ale to znów jest problem całego obszaru euro. Jaki sens ma stosowanie procedury nadmiernego deficytu w odniesieniu do 10 czy więcej krajów członkowskich UE, w tym wielu krajów założycielskich? Kłopoty mają już Niemcy, Francja, Belgia, nie mówiąc o Włoszech, Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii. Być może trzeba na nowo spojrzeć na te kryteria. Tym bardziej, że nie mają one żadnego głębszego zakorzenienia w teorii ekonomii. Fakt, są potrzebne kotwice w polityce fiskalnej. Ale czy na pewno takie? Przed UE stoi wielkie wyzwanie. Jeśli sobie nie poradzi, to tendencje odśrodkowe wewnątrz strefy euro będą narastać.

czytaj dalej



Wracając do ZUS: politycy przekonują, że ze składką trzeba ostrożnie, bo to podnosi koszty pracy.
Hamując latami wzrost płac Niemcy uzyskały pozycję największego eksportera netto na świecie. Dopiero teraz ten tytuł odbierają im Chińczycy. Przeniesienie części kosztów świadczeń ze składki, która obciąża koszty pracy, na podatki, z których są finansowane dotacje do ZUS, a które takiego efektu nie mają, warte jest namysłu.

W tym roku dotacja budżetowa na FUS wyniesie 38 mld zł. FUS wyda też 7,5 mld z Funduszu Rezerwy Demograficznej i pożyczy w bankach lub budżecie około 4 mld.
Z cała pewnością ZUS nie powinien pożyczać w bankach, bo kredyt bankowy jest znacznie droższy niż przeciętne oprocentowanie obligacji skarbowych. A rezerwa demograficzna? To kolejny niebezpieczny precedens. Została utworzona dla OFE. Zabierając dziś te środki z OFE, nie wiemy, z czego i w jakich warunkach będziemy oddawać.

Złośliwi mówią, że ZUS jest jak Tytanik. Góra lodowa się zbliża, ale orkiestra gra jak gdyby nigdy nic.
I dlatego zarówno ZUS, jak i KRUS trzeba jak najszybciej wyjąć z bieżącej politycznej walki. Idealnie, gdyby w sprawie ubezpieczeń społecznych powstała ponadpartyjne porozumienie.

Mówi pan tak, jakby rozwiązanie leżało niemal w zasięgu ręki.
Po części tak jest. Z łatwością można by zrobić symulacje, jak wyglądałby budżet państwa i samego ZUS, gdyby współczynnik aktywności zawodowej w Polsce był taki jak w Europie. Jestem przekonany, że mielibyśmy strukturalny deficyt w sektorze finansów publicznych rzędu plus minus 1 procent, a w ZUS nie mielibyśmy deficytu w ogóle. Dziwię się, że rząd dotąd tego nie pokazał. Nie tak dawno, na początku lat 90. ZUS miał nadwyżki. Tak, to nie pomyłka! Dopiero w wyniku zmian demograficznych doszliśmy do obecnej sytuacji. Rodzi się nas mniej, żyjemy dłużej i pracy jest mniej. Co by nie kombinować przy systemie emerytalnym, to jeśli nie będzie nas pracowało więcej, niczego nie rozwiążemy.
Natomiast sprawa priorytetów rozwoju, w tym takie kwestie jak: świadczenia społeczne, usługi publiczne w dziedzinie ochrony zdrowia, edukacji, porządku publicznego (czyli rzeczywistego zapewnienie równości szans, ograniczenie zjawisk i przyczyn ekonomicznego i społecznego wykluczenia) to sprawa odrębna, wymagająca szerokiej społecznej debaty. Debaty, która musi zacząć od odrzucenia sloganów, według których państwo jest tylko złodziejem, który odbiera nam nasze pieniądze i je marnotrawi. Uznania, że podatki są ceną za utrzymanie skutecznego i sprawiedliwego państwa, zdolnego do wywiązywania się ze swoich obowiązków.

*Jerzy Osiatyński, ekonomista, były minister finansów