Z jednej strony należałoby się cieszyć z tej bliskości poglądów i podobnej wrażliwości na sprawy moralne, społeczne i polityczne. Z drugiej jednak jest to powód do niepokoju. Okazuje się, że różnice poglądów czy raczej stylu politycznego są w Polsce tak silne, że uniemożliwiają związki o charakterze niepolitycznym, zwyczajne związki towarzyskie. Nie było tak nawet w czasach rządów postkomunistów, których naturalnie większość moich znajomych dalece nie ubóstwiała, ale podziały były słabiej zarysowane. Mamy zatem do czynienia z radykalną odmiennością prywatnych ojczyzn politycznych i czasem można się zastanowić, czy rzeczywiście mieszkamy w tym samym kraju, a co najmniej, czy podobnie ten kraj widzimy i rozumiemy?
Kolejną konsekwencją tej sytuacji jest upadek rozmowy politycznej. Skoro wszyscy wiedzą, że mniej więcej to samo sądzą na przykład o nieobecności Jarosława Kaczyńskiego na inauguracji prezydentury Bronisława Komorowskiego, to o czym gadać? Jeżeli jednak nie ma powodu do rozmowy na tematy polityczne, to jest źle. Polska demokracja, administracja czy gospodarka nie są aż w tak znakomitym stanie, by nie było o czym debatować. Debata jest wszakże wykluczona, i to także debata na poziomie towarzyskim. Okopujemy się coraz silniej w swoich kręgach i nie tylko nie chcemy znać poglądów innych, ale nawet gdybyśmy je znali, a przecież się domyślamy, tobyśmy i tak nie mogli podjąć rozmowy, bo zasada „mówił dziad do obrazu” by to uniemożliwiła.
Czy te podziały i te zamknięte grona mają trwały charakter? Obawiam się, że tak, bo po tylu wydarzeniach i tylu niepotrzebnych słowach już się nie damy zachęcić do współpracy ani do otwarcia na cudze argumenty. PiS już przegrało swoją społeczną i demokratyczną szansę, kiedy okazało się, że mówienie o końcu wojny polsko-polskiej było jedynie przedwyborczym oszustwem. Od tego momentu nikt rozumny politykom z tego ugrupowania nie zaufa. Są granice, których przekraczać, dla własnego dobra, nie należy. Nasze przyjaźnie i bliskie znajomości opierają się na zasadzie właśnie zaufania. Nie chodzi tylko o przyjemność przebywania z przyjaciółmi, ale także o to, że jesteśmy przekonani, że cenimy podobny smak, styl i formę.
W zasadzie zatem jest nam nie najgorzej, tylko że marzenia, jakie żywię od 1989 roku, o powstaniu w Polsce wspólnoty politycznej, coraz bardziej się oddalają. Słowa wypowiedziane, zachowania oburzające sprawiają bowiem, że nie da się zapomnieć. Próbowaliśmy zapomnieć, gdzie stało ZOMO, ale już teraz nie zapomnimy. Zastanawiam się nad losem ludzi, którzy pomagali udawać, że PiS zapomniało, jak Paweł Poncyljusz czy pani Kluzik-Rostkowska. Czynili to zapewne w dobrej wierze. Jak oni się teraz czują, czy mogą się dalej przyjaźnić z kolegami z PiS? Ale to nie moja troska, ja się nie martwię, gdyż jestem przekonany, że stopniowo izolacja znajomych, którzy popierali tę partię, doprowadzi do jej osłabienia i dalszej radykalizacji. A to jest droga donikąd. To znaczy do dwudziestu procent wyborców, spośród których żaden nie będzie ani naszym kolegą, ani znajomym, ani przyjacielem.
Reklama