Sprawa dotyczy Mariusza Popielarza, szefa PO w Ostrołęce. Pochodzący z tego miasta przedsiębiorca, Roman Wargulewski, zarzuca mi, że wziął od niego spora sumę złotych, których do tej pory nie zwrócił. "Przed ostatnimi wyborami samorządowymi pożyczyłem mu 50 tys. zł na kampanię. W zamian usłyszałem obietnicę rozmaitych korzyści, które mógłbym odnieść po wyborach, oraz zapowiedź zwrotu pieniędzy. Korzyści nie chciałem, ale na zwrot pieniędzy liczyłem. Nie dostałem ich do dziś" - mówi w rozmowie z "Wprost". Sęk w tym, że pieniądze przekazał w gotówce, ale nie ma na to żadnego pisemnego dowodu. Jego wersję potwierdza za to działacz warszawskiej PO Mirosław Skorupski.

Reklama

Jednak sam Popielarz zapewnia, że cała historia jest zmyślona, a on żadnych pieniędzy nie brał. "Ta sprawa to dla mnie wizerunkowy kłopot i zależy mi na jak najszybszym jej wyjaśnieniu. Nie wykluczam, że Wargulewski jest inspirowany przez moich politycznych przeciwników" - zastanawia się polityk. I przyznaje, że złożył w tej sprawie doniesienie. Twierdzi, że Wargulewski go pomawia.

Jak twierdzi tygodnik, sprawą zajęły się już władze PO. "To poważna sprawa, bardzo niekorzystna dla Platformy. Uważam, najlepiej by było, gdyby do czasu jej wyjaśnienia pan Popielarz zawiesił swoje członkostwo w partii" - przyznaje w rozmowie z "Wprost" poseł Platformy Andrzej Kania. Sprawą zainteresowała się także Julia Pitera, minister ds. walki z korupcją. Kwestię bada obecnie zarząd mazowieckiej PO.