"To nam się w głowach nie mieści. Oddaliśmy go pod troskliwą, jak nam się wydawało, opiekę lekarzy. I co? Zgubili nam Zdzisia" - rozpacza brat zaginionego, Kazimierz.

Zdzisław Szelążek na padaczkę choruje od 15 lat. Wymaga stałej opieki. Na szczęście ma kochającego brata i bratową Jolantę, którzy przyjęli go pod swój dach. Mieszkają w niewielkim mieszkaniu w Radomiu. Co najmniej raz w miesiącu Zdzisław ma silny atak padaczki.

Reklama

"Najpierw zgrzyta zębami i sinieje, jego ciałem wstrząsają straszliwe drgawki, traci przytomność. Potem przez kilka dni nic nie pamięta" - opowiada "Faktowi" pan Kazimierz. Jeden z takich ataków wydarzył się 1 października. Niestety, tego dnia w szpitalu w Radomiu, gdzie zazwyczaj trafiał chory, był strajk lekarzy. Karetka pojechała do Starachowic.

"Zostawiliśmy go w szpitalu i odjechaliśmy do domu. Zdzisiek jak ma atak, nie wie, co się wokół niego dzieje. Ale gdy po jakiś czterech dniach dochodzi do siebie, wie, że go odbierzemy. Zawsze sam dzwoni do domu i pyta, czy już po niego jedziemy" - mówi brat chorego.

Reklama

Tak było i tym razem. Pan Kazimierz już wybierał się do Starachowic odebrać brata. Przed wyjściem z domu zadzwonił jeszcze do szpitala, aby upewnić się, czy Zdzisiek czuje się już dobrze. To, co usłyszał w słuchawce, zmroziło go.

"Pan Szelążek już opuścił szpital. Odebrał go brat" - oznajmiła jedna z pielęgniarek.

"Zacząłem krzyczeć do słuchawki, że to niemożliwe! Kiedy dojechałem na miejsce, zmieniono wersję wydarzeń" - opowiada pan Kazimierz. Tym razem dyrektor szpitala oznajmił, że pacjent sam się oddalił.

Reklama

"Jak można było do tego dopuścić?" - zapytał brat. Nie usłyszał odpowiedzi.

Zrozpaczona rodzina zaalarmowała policję. Rozpoczęła też poszukiwania na własną rękę. Kazimierz Szelążek z kolegami codziennie przeczesywali starachowickie lasy. Każdą minutę wypełniał strach, że zaraz natknie się na ciało brata... - relacjonuje "Fakt".

"Szukamy pana Zdzisława, ale jak na razie bezskutecznie" - mówi "Faktowi" nadkomisarz Tadeusz Kaczmarek, rzecznik mazowieckiej policji. "Fakt" poprosił też o komentarz dyrektora starachowickiego szpitala. Ale Bolesław Dopierała nie chciał rozmawiać. Wypowiedział się za to Adam Chojnacki, ordynator oddziału neurologii.

"Ten pacjent wyrwał się pielęgniarkom i uciekł" - oświadczył bulwarówce Chojnacki.

"Ręce opadają. Jak można tak po prostu pozwolić uciec ze szpitala ciężko choremu człowiekowi" - stwierdza załamany Kazimierz Szelążek.