MAŁGORZATA MINTA: Misje wahadłowców kosmicznych po dwóch katastrofach okazały się porażką. Po co więc astronauci wciąż latają w kosmos?
ROBERT PARK: Mówiąc najprościej - dla reklamy. Nie ma co ukrywać, że ludzie bardzo ekscytują się lotami w kosmos i każda ekspedycja wzbudza sporą dozę emocji w społeczeństwie. Poza tym daje wymierny prestiż państwu.
Naprawdę jesteśmy w kosmosie tylko dla prestiżu?
W dużej mierze to jest główny powód. Oczywiście, misje załogowe mają bardzo silne wsparcie. Lobbują za nimi firmy dostarczające sprzęt i sami astronauci - a ta grupa jest bardzo potężna, bo to przecież narodowi bohaterowie. Wydaje mi się jednak, że dzisiejsza publiczność jest już nieco znudzona tym kosmicznym show, a wahadłowce zaczynają ją coraz bardziej nudzić. Ot, po prostu misją za misją i nic nowego. Oczywiście dopóty, dopóki wszystko idzie zgodnie z planem. Kiedy zaczynają się problemy, wówczas o wahadłowcach od razu robi się głośniej.
Tak też było i w przypadku ostatniej misji. W mediach głośno było wówczas o uszkodzeniu poszycia wahadłowca a później o awarii komputerów na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Czy życiu astronautów zagrażało jakieś niebezpieczeństwo?
Wydaje mi się, że w razie konieczności załodze udałoby się uciec i bezpiecznie wylądować na ziemi. Moment, kiedy taka awaria komputerów naprawdę może okazać się groźna, następuje wtedy, gdy musimy ściągnąć stację z orbity i sprowadzić ją bezpiecznie na Ziemię. Międzynarodowa Stacja Kosmiczna nie będzie istnieć wiecznie, kiedyś będziemy musieli ją w końcu zrzucić do oceanu. NASA będzie musiała wtedy zadbać, by kosmiczne laboratorium spadło do wody, a nie np. na centrum Paryża. Choć NASA ma świetnych specjalistów, to będą oni do tego potrzebowali sprawnych komputerów pokładowych kontrolujących pozycję stacji.
A one się psują, bo szkodzi im promieniowanie kosmiczne. Warto zauważyć, że na to samo promieniowanie w takim samym stopniu są narażeni ludzie, a jakoś mniej się tym przejmujemy. Tymczasem dawka promieniowania, jaką otrzymuje astronauta jest po wielokroć wyższa niż dawki, jakie dopuszczają wymogi bezpieczeństwa zakładów przemysłowych znajdujących się na ziemi. Promieniotwórczą fabrykę pewnie by zamknięto. A wahadłowce latają.
Nie ma żadnego sposobu na zabezpieczenie wahadłowców przed promieniowaniem kosmicznym?
NASA stosuje różne rozwiązania. Na przykład w komputerach używa się specjalnie zaprojektowanych mikroprocesorów, które różnią się od tych używanych na Ziemi. Jednak problem promieniowania pozostaje. Jedynym rozwiązaniem byłoby pokrycie całego statku bardzo grubymi, ciężkimi osłonami. Jest wszak jedno ale: gdy dodamy osłony, dodamy też wahadłowcom masy. A dobrze wiadomo, że każdy dodatkowy gram czy kilogram, który ma być wyniesiony na orbitę to dodatkowe tysiące czy dziesiątki tysięcy dolarów w kosztach misji.
Te koszty zapewne zwielokrotnią się przy ewentualnym wysyłaniu misji na Marsa?
Tak, bo coraz częściej słyszy się o wysyłaniu ludzi w kierunku Marsa. Tymczasem dziś nie wiemy nawet, jak dowieźć ich na Czerwoną Planetę i z powrotem żywych. Zastanawia się nad tym sztab ludzi, zupełnie niepotrzebnie.
Dlaczego?
Bo i dzisiaj, bez angażowania ludzi, udaje nam się doskonale badać i Marsa, i inne planety.
Skoro nawet do badania Marsa wystarczą sondy, to po co do programu kosmicznego wciągnięto ludzi?
Z dwóch powodów. Po pierwsze - kiedy to się stało, informatyka i cybernetyka były jeszcze dość słabo rozwinięte. A po drugie - i to chyba był ważniejszy powód - w USA zdecydowano się na włączenie ludzi do projektów kosmicznych przede wszystkim dlatego, że wcześniej uczynili to Rosjanie.
Słynny kosmiczny wyścig?
Właśnie. I choć to nam udało się go wygrać, bo to Amerykanie pierwsi wylądowali na Księżycu, to w międzyczasie Rosjanie pierwsi zorientowali się, że misje załogowe to nie najlepszy pomysł na badanie kosmosu. Oni także dotarli na Księżyc, ale robotami. Wysyłano różne sondy - m.in. łazika, który przemierzał powierzchnię satelity. Dzięki tym misjom Rosjanie zebrali tyle samo skał księżycowych co my, a co więcej, udało im się podebrać materiał skalny z głębokości dziewięciu stóp (ok 2,7 metra - przyp. red.) pod powierzchnią.
Dziś jednak nikt o tym nie pamięta. A i wtedy mało kto to zauważył - wszyscy byli zafascynowani wizją ludzi spacerujących po Księżycu, choć z naukowego punktu widzenia osiągnęli oni mniej niż radzieckie sondy. NASA jednak świadomie zdecydowała się na organizację załogowych misji. Każdy kraj potrzebuje bohaterów, a astronauci świetnie się do tej roli nadawali. Niestety, stawiając na dłuższą metę na misje załogowe, NASA tylko sobie zaszkodziła - bo znacznie ograniczyła zakres swoich działań w kosmosie.
Czy to oznacza, że podbój kosmosu powinien się odbywać bez udziału astronautów?
Tak, bo jest to strasznie staroświeckie. Powinniśmy się raczej skoncentrować na korzystaniu z robotów, bezzałogowych pojazdów i to w nie inwestować. Poza tym roboty zbiorą dokładnie te same informacje, jakie zebraliby ludzie, ale po co najmniej dziesięciokrotnie niższych kosztach! Tak naprawdę to nawet Międzynarodowa Stacja Kosmiczna nie ma żadnego celu, żadnej misji.
Czy nie miała być ona orbitalnym laboratorium?
No cóż, takie jest oficjalne uzasadnienie jej istnienia. Jednak prawdę mówiąc, szybko okazało się, że jest naprawdę niewiele rzeczy, które warto tam badać. Jedyną unikatową własnością środowiska stacji jest bardzo nikła grawitacja. Wszystkie inne warunki potrafimy doskonale odtworzyć na Ziemi. Jednak nawet grawitacja wcale nie jest aż tak ważnym parametrem przy prowadzeniu doświadczeń.
Długo mieliśmy nadzieję, że warunki panujące na orbicie pozwolą nam na hodowanie lepszych kryształów, zwłaszcza kryształów białek. Prawda jest jednak taka, że w kosmosie nie wyhodowano ani jednego białka, którego nie udałoby się wyhodować też na Ziemi.
Szczerze mówiąc, przeprowadzanie doświadczeń w kosmosie jest bardzo trudne. I nie chodzi tu tylko o to, że eksperymentator cały czas unosi się w powietrzu i pływa po laboratorium. W kosmosie wszystko musi być z góry zaplanowane. Nie możesz nagle zdecydować, że potrzebujesz jakiejś innej części czy odczynnika, bo go tam nie ma. On jest na Ziemi, a ty w kosmosie. I nic na to nie poradzisz.
A co z kolejnymi, zbudowanymi już lub obecnie konstruowanymi modułami, które czekają na lot na orbitę?
To kolejny argument, jakiego używa się do uzasadnienia sensu tego programu. Budowę kolejnych części stacji tłumaczy się w USA tym, że przecież poczyniliśmy pewne zobowiązania i ustalenia z innymi krajami, przecież nie możemy ich zawieść itd. Nie wiem, jakie jest zdanie partnerów.
Warto kończyć budowę stacji?
Moim zdaniem to w ogóle nie ma sensu. Jest mnóstwo innych ważnych rzeczy, jakie moglibyśmy robić w kosmosie, a których budżet jest teraz straszliwie okrojony, właśnie z powodu kosztów budowy i utrzymania stacji. Chodzi tu m.in. o misje, których celem jest badanie innych planet, bo one przynoszą wspaniałe rezultaty. Jednak naszym największym wyzwaniem w badaniu kosmosu jest odnalezienie innego życia, niespokrewnionego z tym ziemskim. Musimy więc badać inne planety tak, jak obecnie czynimy to z Marsem, jednak docierając o wiele dalej w kosmos z pomocą zdalnie sterowanych łazików i sond.
Mamy zaufać robotom?
To nie są już prymitywne maszyny, jak 20 lat temu. Teraz sondy z roku na rok są coraz doskonalsze, za to ludzkie istoty nie zmieniły się wiele od 150 tysięcy lat. A roboty stają się lepsze każdego dnia i w przestrzeni kosmicznej mają nad ludźmi ogromną przewagę.
Jaki jest zatem sens planowania ludzkich misji w kierunku Czerwonej Planety? Niedawno rozpoczęto przecież rekrutację ochotników do eksperymentu, który ma symulować podróż na Marsa.
Ten pomysł nie jest zbyt sensowny. Eksperyment będzie przebiegał na ziemi, zatem trudno tu mówić o idealnej symulacji tak długiego lotu w przestrzeni kosmicznej. Nie dowiemy się, jak zareagowałby na nią ludzki organizm, jakie problemy zdrowotne mogłyby wystąpić u astronautów. Ochotnicy nie doświadczą promieniowania kosmicznego ani braku ciążenia. To, co w istocie chce sprawdzić ESA, to jak długo ludzie mogą wytrzymać we własnym towarzystwie. Z psychologicznego punktu widzenia, eksperyment jest więc bardzo ciekawy. Jednak nie ma nic wspólnego z lotem na Marsa i rzeczywistymi trudnościami, jakie napotkaliby Marsonauci.
Więc naprawdę nie ma sensu wysyłać ludzi w kosmos?
Mam nadzieję, że władze wreszcie zrozumieją, o co tak naprawdę chodzi w badaniu kosmosu. Rozsądne byłoby ściągnięcie ludzi z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej na Ziemię, zrzucenie stacji do oceanu i zakończenie programu ludzkich misji kosmicznych. Moim zdaniem w niedalekiej przyszłości jedynymi ludźmi udającymi się w kosmos powinni być turyści. Póki nie dzieje im się przy tym krzywda, nie mam nic przeciwko takim wycieczkom.
Nie widzę jednak żadnych korzyści, dla których mielibyśmy nadal trzymać ludzi na orbicie. Nie ma to żadnego naukowego uzasadnienia. Mam nadzieję, że ostatni rezydent Międzynarodowej Stacji Kosmicznej będzie ostatnim astronautą. Z projektu ISS dowiedzieliśmy się ostatecznie, że misje załogowe nie są metodą badania kosmosu.