Odpowiedź nasuwa się intuicyjnie. Jakie są fakty? Połowa uprawnionych dotąd szpitali nie przyjmuje pacjentów wymagających niestandardowych metod leczenia nowotworu. Lekarze mówią, że tak zdecydował NFZ. Ministerstwo zwala winę na lekarzy: to wynik nieporozumienia, źle rozumieją prawo. Fundusz zapewnia, że nic się nie zmieniło.
To było zwykłe mydlenie oczu. I nieporadna próba wycofania się z niewątpliwie kłopotliwej dla urzędników sytuacji. Bo jak wytłumaczyć ciężko chorym, że ograniczono im prawo do leczenia? To wymagałoby od szefa NFZ cywilnej odwagi, której mu ewidentnie zabrakło. Odwagi, by przyznać, że wprowadził ograniczenia w leczeniu ciężkich przypadków tej choroby. Szef NFZ wolał kręcić, a minister zdrowia Ewa Kopacz, zamiast interweniować, schowała się za plecami urzędników. Jej też zabrakło odwagi, by wyciągnąć konsekwencje wobec podległych jej urzędników, które nie ocierałyby się o śmieszność.