Nowej grupie polityków towarzyszy przekonanie, że wyborcom można obiecać wszystko, potem trzeba tylko znaleźć sensowne tłumaczenie, dlaczego się nie udało. Tej pokusie nie oparło się kilku premierów, dlatego to, co mówili podczas inauguracji swych rządów, było bezlitośnie wykorzystywane przeciwko nim. A czasem kosztowało ich bardzo wiele.

Reklama

Ze wszystkich expose szczególnie pamiętam dwa: Jerzego Buzka i Leszka Millera. Na słowa Buzka czekałem, żeby sprawdzić, jak bardzo premier ze Śląska, człowiek z wielkim autorytetem i mniejszą charyzmą, będzie się różnił od chłodnego i oschłego Włodzimierza Cimoszewicza. Buzek ujął wszystkich ostatnim zdaniem. Powiedział, że zrobi wszystko, by nasze dzieci i wnuki żyły w kraju naszych marzeń. W ustach kogoś nieuwikłanego w polityczne gierki brzmiało to mocno i szczerze. Człowiek, którego oskarżano, że podobnie jak cała AWS żyje przeszłością, swoim poprzednikom poświęcił pół zdania. Rysował za to kraj, który za cztery lata będzie zupełnie inną, nową Polską.

Jego następca nie dał poprzednikowi tego komfortu. W pierwszym zdaniu Miller uderzył w nieistniejącą już AWS i liżącą rany po wyborczej katastrofie Unię Wolności. Być może to był pierwszy sygnał politycznej pychy kanclerza, pychy, która pozbawiła SLD władzy, kosztowała Sojusz ponad sto poselskich mandatów, a samemu Millerowi przyniosła miesiąc temu upokarzającą klęskę w Łodzi.

Przewidywanie, co powie premier Tusk, jest mocno karkołomne. Kiedy większość czytelników sięgnie po ten tekst, treść expose będzie już znana. Zadanie z typowaniem, co powie, jest o tyle ułatwione, że każde expose składa się z części obowiązkowej i jazdy dowolnej. W ramach tej pierwszej mówi się o celach i zadaniach, w drugiej o marzeniach.

Kluczem do przemówienia Tuska będzie słowo "normalność". Głębokie przekonanie wielu wyborców, umiejętnie podtrzymywane przez polityków Platformy, że od 2005 roku żyjemy w kraju nienormalnym, musiało przełożyć się i na język kampanii, i tego, co politycy mówią po wyborach.

Z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że pojawi się także hasło "solidarność". W ostatnich tygodniach Tusk używał go dość często, także odbierając powołanie w Pałacu Prezydenckim. Widać potrzeba odreagowania podziału na "liberałów" i "solidarnych" ciągle jest silna. Nowy premier pewnie zwróci się do tych, którzy rządów Platformy się boją. Na słowa Tuska czekają ludzie, którzy ostatnich lat nie uznają za swój sukces, ci, których hasłem "liberał u władzy" można porządnie przestraszyć, ci, którzy zależą od budżetówki albo od tego, jaką emeryturę przyniesie im listonosz.

W tych wszystkich grupach sporo jest wyborców PiS, i do nich także, a może szczególnie, skieruje swój tekst premier. To jasne, że będzie też o Euro 2012 i o służbie zdrowia. Ciekawe, czy będzie o jej prywatyzacji. Będzie mowa o autostradach i o gospodarce. Spodziewam się także wyraźnej deklaracji w sprawie Iraku. Miller, mówiąc w expose o potrzebie solidarności po 11 września, pewnie nie przewidywał, że za dwa lata w Iraku będą strzelać także do naszych żołnierzy. Ale to jeszcze jeden dowód, że warto bardzo serio traktować to, co pada z sejmowej mównicy w takim dniu. Nawet, jeśli po tym wystąpieniu w pamięci zostają tyko dwa albo trzy zdania.

Z expose twórcy SLD pamiętam też zdanie o głodnych dzieciach. Miller obiecywał, że póki nie może sprawić, by każde dziecko przychodziło do szkoły najedzone, sprawi, żeby ze szkoły nie wychodziło głodne. W rządzie nie ma już ani Buzka, ani Millera. Nie ma też Kaczyńskiego. A w Polsce ciągle są głodne dzieci. Warto, by Tusk o tym pamiętał. Nie tylko składając w expose obietnice. Także, kiedy wróci do swojego gabinetu i zacznie prawdziwe rządzenie. To dopiero byłaby bomba.