Większość znalazła się pod kontrolą PO i PSL. Obie partie jednak razem nie mają dość głosów, by odrzucać weto prezydenta, potrzebowały więc doprosić jeszcze SLD. Sojusz godził się na taki trójkąt, ale pod bardzo twardymi warunkami. PO zakładała, że jest to czysty blef i nie poszła na większe ustępstwa.

Reklama

Napieralski musiał dać Platformie wyraźnie do zrozumienia, że nie żartuje i urządził całkiem udany propagandowy show wokół spotkania z prezydentem. PO doszła do wniosku, że SLD nie wytrzyma ciężaru oskarżenia o romans z dużym pałacem i ostatecznie się ugnie. Tak stałoby się jeszcze kilka tygodni temu, kiedy lewicą rządził Wojciech Olejniczak. Najwyraźniej Napieralski zapatrzony w swojego idola z Hiszpanii Jose Luisa Rodrigeza Zapatera postanowił pokazać, że ma charakter. Oczywiście dla prawicy na dłuższą metę lepiej by było, żeby Sojuszem rządził ktoś podobny do dotychczasowych jej przywódców.

Napieralski chętnie by przyjął zaloty PO, ale gdyby status partnerów był równy. Nie interesował go romans pokątny, upokarzający jednego z kochanków. PO już po odrzuceniu weta zachowało się jak typowy męski szowinista: nie chce ze mną, więc na pewno puszcza się z kimś innym. Znany schemat awantury z XIX-wiecznych przedmieść, którym ton narzucało nowobogackie mieszczaństwo.

Gdzie te czasy kiedy XXI-wieczny Janusz Palikot z gadżetami w ręku i koszulce "Jestem z SLD" wołał o tolerancję dla lewicy? Czy to możliwe, żeby przez kilka godzin prezydent i szef SLD rozmawiali głównie o słodzeniu herbaty? Na wielu przedmieściach nikt w to nie uwierzy. Do pałacu idzie się po konkrety. Donald Tusk załatwił z prezydentem wybory, Radosław Sikorski serial sensacyjny, a Napieralski chciał tylko się napić i pogawędzić? Dla PO było to picie herbaty na sposób bostoński, kiedy angielski towar poszedł z dymem wraz z okrętami. Taka jest moc jednej filiżanki na Krakowskim Przedmieściu.

Odrzucony partner rzadko zdaje sobie sprawę, że rzecz nie w złej kochance, a jego ułomnościach. PO do dziś nie może uwierzyć, że nikt normalny w jego ustawie medialnej zakochać się nie mógł. Uwodzono Napieralskiego na pomysł tak brzydki, że lepiej już mu było wziąć oskarżenie o mezalians z prezydentem, niż zostać z opinią uwiedzionego przez peowskiego krogulca. Prezydent mało potrzebuje zalotów SLD. Jeszcze przy ustawie medialnej mógł być skłonny do spotkania. Do innych ustaw Sojusz mu całkiem niepotrzebny. Niepotrzebny, bo ustaw nie ma.

Jak na razie po weto w czasie całej swojej kadencji sięgnął czterokrotnie. Ale i na centrolewie trudno o większe mariaże. PO musi pamiętać, że nie romansuje się bez konkretów. Po co im Napieralski, skoro potencja całej partii nie wystarcza do stworzenia choćby jednej dobrej ustawy. Rozpatrywanie mezaliansów i romansów w kancelarii prezydenta nie odwróci na długo uwagi od wielkiej smuty, jaka zapanowała w małym pałacu. Przymknięcie Zbigniewa Ziobry czy spektakularne zatrzymanie dziennikarzy razem z okrzykami bojowymi Palikota straszliwej pustki nie wypełnią. Widzowie opery mydlanej chcą czegoś bardziej cielesnego. Konkretem na pewno nie jest stwierdzenie: "Ja nie mogę, ale co inni wyrabiają".