Na tak zwanym zjeździe zwycięzców, czyli XVII zjeździe WKP(b) w 1934 r., Józef Stalin zademonstrował działaczom prototyp nowego karabinu. Stary film to utrwalił - uśmiechnięty pod wąsem Stalin mierzy w kierunku bijącej brawo publiczności. O "zwycięzcach" mówiono dlatego, że sala składała się ze zwolenników stalinowskich koncepcji - opozycję wyeliminowano z partii już wcześniej. A jednak do roku 1939 zlikwidowano 90 proc. delegatów.
Nie twierdzę, że Jarosław Kaczyński świadomie naśladuje Stalina, choć lubi żarty na jego temat. W stalinowskiej Rosji już samo wyrzucenie z partii niosło ze sobą społeczną degradację. To co spotyka Ludwika Dorna w PiS to tylko polityczne rozstanie. A jednak pokazowe wykluczenie kogoś tylko za to, że zaczął spierać się nawet nie z programem, a z partyjną taktyką, jest rodem ze szczególnej kultury politycznej.
W dojrzałych demokracjach można wyeliminować kogoś, kto dopuścił się nadużyć, naruszył standardy. Ale kogoś, kto przedstawia wewnątrz partii alternatywne rozwiązania? I to czołowego polityka piastującego z mandatu tejże partii najwyższe funkcje? Prawie się nie zdarza. Ludzie, którzy przegrali spory wewnątrzpartyjne, bywają marginalizowani. Ale w wielu zachodnich partiach działają frakcje. Kryterium przydatności dla Labour Party nie jest lojalność wobec Gordona Browna, choć może pomóc w karierze. W naszych partiach to kryterium główne.
Psychologiczny wymiar tej historii wymyka się łatwym ocenom. I Kaczyński, i Dorn są ludźmi trudnymi. Ma ona jednak wymiar ustrojowy. "Nie obchodzi mnie, czy partia jest demokratyczna, ważne, żeby była skuteczna" - czytałem wiele razy, nawet u poważnych komentatorów. Otóż partia, w której nie ma wolności, nie będzie skuteczna. To znaczy będzie - w organizowaniu sobie marketingu, czyli, przynajmniej do czasu, w wygrywaniu wyborów. To zresztą wymogi demokracji medialnej opartej na spójności przekazu sprzyjają przykręcaniu partyjnej śruby. Tylko że dobre rządzenie wymaga swobody dyskusji. Wymaga stawiania na ludzi kompetentnych. Partie zorganizowane na modłę dworu nie będą dobrze rządzić.
Dziś obie główne partie zafundowały nam dworski system przywództwa, z tą różnicą, że Donald Tusk ma jeszcze tyle rozsądku, że nie ogłasza wyroków na "nielojalnych" kolegów publicznie. Te partie mają niemal monopol na reprezentowanie nas, po części dzięki Dornowi, który przygotował kiedyś ustawę zapewniającą im dotacje z budżetu. Nie wiem, jak otworzyć zabetonowany system. Niemcy też finansują partie z budżetu, ale mają inną kulturę polityczną. Jak zmienić tę kulturę w Polsce? Chyba tylko pokonując główne partie w wyborach. Koło się zamyka.
A jest coś jeszcze. Liderzy mający kłopoty z wolnością w partii mogą mieć kłopot z wolnością w ogóle. Nie chodzi mi o to, że Kaczyński, Tusk lub ktoś z ich ewentualnych następców obwoła się despotą. Ale łatwiej ktoś z nich lub z ich współpracowników może ulec pokusie pomagania sobie łokciami w sprawowaniu władzy. Jeśli ktoś nie napotyka we własnym otoczeniu oporu, względnie jest tresowany do posłuszeństwa, może przenieść złe nawyki na całe państwo.